home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



IX. Ob'oz meczennik'ow

Niedaleko od wjazdu do Urgi, kolo jednopietrowego domku stal samoch'od.

— Co to ma znaczy'c? — zapytal baron szofera.

Szofer nie umial mu wytlumaczy'c.

— Podjezdzaj do tego domu! — rozkazal baron.

Zatrzymali'smy sie przed gankiem. W tej chwili drzwi z loskotem sie rozwarly, z domu wybieglo kilku oficer'ow, kt'orzy w poplochu rzucili sie do ucieczki.

— St'oj! — d'zwiecznym, wysokim tenorem krzyknal Ungern.

Wszyscy staneli jak wryci.

— Wr'o'ccie — rozkazal tonem, jakim sie m'owi do ps'ow, nie do ludzi.

Gdy wr'ocili z glowami pochylonymi, baron wszedl za nimi, opierajac sie na swym ciezkim taszurze. Drzwi pozostaly otwarte, moglem wiec slysze'c i widzie'c wszystko, co zachodzilo w o'swietlonym pokoju.

— Oj, bedzie bieda! — wyszeptal z trwoga oficer-szofer. — Nasi oficerowie, dowiedziawszy sie pewno, ze baron pojechal za miasto na daleki spacer, postanowili urzadzi'c uczte. Teraz baron kaze ich rozstrzela'c albo zatluc kijami… Bieda!

Widzialem przez drzwi koniec dlugiego stolu, zastawionego butelkami i blaszankami po konserwach. Na rogu siedziala mloda kobieta, kt'ora na widok barona w przerazeniu zerwala sie z miejsca. Z pokoju dochodzil chrapliwy glos Ungerna. Padaly ciezkie, urywane zdania:

— Wasza ojczyzna ginie. Ha'nba okrywa was, Rosjan, a wy tego nie mozecie zrozumie'c… Odczu'c… Potrzebujecie wina… kobiet… kart… Szubrawcy… zwierzeta!… Po 150 taszur'ow kazdemu… po 150!…

Glos m'owiacego znizyl sie do zlowrogiego szeptu.

— A wy, kobiety, czyz nie czujecie zguby waszego narodu? Nie czujecie b'olu ludu? Dla was jest to obojetne! Zlitowalyby'scie sie nad swoimi mezami! Oni tam na froncie i w boju, moze zgina… Wy za's tutaj pijecie wino… oddajecie sie rozpu'scie, oslabiacie ducha moich oficer'ow!… Wy'scie nie kobiety! Szanuje kobiete, kt'ora czuje glebiej od mezczyzny… Wy za's nie jeste'scie kobietami! Sluchajcie, co powiem. Jezeli kt'ora z was jeszcze raz zostanie przeze mnie przylapana, kaze powiesi'c.

Zawr'ocil sie i wyszedl. Sam dal trwozny sygnal syrena samochodu i rozkazal patrolowi, kt'ory zjawil sie natychmiast, zaprowadzi'c aresztowanych do komendanta.

W ciagu dalszej drogi Ungern milczal, oddychajac ciezko i co's szepcac. Nareszcie odezwal sie:

— Krzycza, pisza, ze jestem okrutny… Szalony baron! Ja za's nie moge zrzuci'c z siebie zmory zdrady armii, do kt'orej nalezalem; nie jem, nie 'spie, gdyz mam ciagle przed soba straszne obrazy 'smierci najszlachetniejszych ludzi… 'Smier'c z rak najgorszych, najciemniejszych, najwystepniejszych zbrodniarzy! A ci… nie moga bez w'odki! A kobiety… te kobiety bez serca, szlachetno'sci… bez duszy! „Krwawy” general!… Z takimi tylko mozna walczy'c surowo'scia! Rosjanie nie powinni lubi'c — musza sie ba'c… To sa zwierzeta… Zwierzeta…

Baron zapalal papierosa za papierosem i rzucal je ruchem gwaltownym.

— Niech pan zje ze mna kolacje! — zaproponowal po chwili.

Na kolacje byl r'owniez zaproszony naczelnik sztabu, mlody, skromny, bardzo dobrze wychowany prawnik, syn znanego w Rosji profesora Iwanowskiego. Podano jaka's goraca potrawe chi'nska, po niej za's zimne mieso, kompot z kalifornijskich owoc'ow i herbate. Jedli'smy zwyczajem chi'nskim laseczkami z ko'sci.

Baron byl podrazniony i smutny. Bardzo ostroznie nawiazalem rozmowe o aresztowanych oficerach, staralem sie znale'z'c dla nich usprawiedliwienie w surowym trybie zycia dywizji i w potrzebie rozrywki.

— To sa jednostki zgnile, pograzone w rozpu'scie!… — m'owil gniewnie general.

Naczelnik sztabu podtrzymal mnie i wreszcie Ungern zmiekl i kazal aresztowanych uwolni'c.

Nazajutrz spedzilem dzie'n ze swymi towarzyszami i zapoznalem sie blizej z zyciem miasta. Gwaltowna natura barona zmuszala wszystkich do pracy. Sam byl wszedzie i we wszystko wgladal, nigdy jednak nie wtracajac sie do zarzadze'n kierownik'ow. Wszystko bylo przewidziane. Nabijano pociski armatnie i karabinowe, remontowano armaty i inna bro'n, rozpoczynano fabrykacje prochu i gaz'ow trujacych, robiono saletre i terpentyne, kt'ora miano zastapi'c benzyne przy samochodach; baron marzyl o samolotach i tankach… Wszystko, co zylo — pracowalo. Domy handlowe byly zajete dostarczaniem zywno'sci i material'ow potrzebnych dla armii. Nawiazywano stosunki handlowe z Chinami.

Wieczorem zaprosil mnie do siebie naczelnik sztabu Ungerna. W jurcie jego bylo kilku oficer'ow. Gospodarz czestowal nas herbata z konfiturami oraz ciastkami chi'nskimi. O godzinie 11-tej wszedl do jurty, co's nucac, pulkownik Sipajlow. Wszyscy od razu umilkli i pod r'oznymi pozorami zaczeli wychodzi'c.

— Nie lubia Sipajlowa — mruknal pulkownik, filuternie mruzac swoje bezbarwne oczy i bryzgajac 'slina.

W chwili gdy Sipajlow wszczal rozmowe z naczelnikiem sztabu, do jurty wszedl baron, kt'ory spostrzeglszy pulkownika zachmurzyl czolo i z obrzydzeniem w glosie rzekl do mnie:

— Niech pan nie rozmawia z ta gadzina!

Sipajlow zbladl i wcisnal swoja potworna glowe w plecy. Baron opu'scil jurte i po chwili slyszeli'smy, jak wydawal rozkaz, aby zajechal samoch'od.

— Oj — jeknal Sipajlow — wiem, ze przyjdzie dzie'n, kiedy baron kaze mnie zatluc kijami!

Lecz w glosie jego poczulem udany strach. Wychodzac, pulkownik zawolal wesolo.

— Pijecie tylko herbate? Kaze przysla'c panom na kolacje przepyszny pier'og z ryba i doskonalej zupy.

Gdy wyszedl, naczelnik sztabu porwal sie za glowe i wyszeptal z rozpacza:

— Boze m'oj, Boze! Do jakiego upodlenia doprowadzila nas rewolucja. Zmuszeni jeste'smy pracowa'c z takimi typami! Ze zbrodniarzami i zlodziejami… Sipajlow jest zlym duchem barona. Podsuwa mu do podpisu coraz to nowe wyroki 'smierci, zabija ludzi niewinnych bez sadu i bez wiedzy generala, rabuje pod pokrywka nie istniejacych rozkaz'ow barona…

W pare minut przyszedl od Sipajlowa zolnierz i przyni'osl obiecana kolacje. Gdy sie nachylil, rozwiazujac serwetke, naczelnik sztabu wskazujac go oczami szepnal:

— Niech sie pan uwaznie przyjrzy temu czlowiekowi!

Zolnierz byl malego wzrostu, o szerokich, silnych barach. Ubrany byl bardzo starannie. Jego gladko wygolona twarz byla bardzo uprzejma, spokojna, pelna szacunku „dla naczalstwa”, lecz w szarych przymruzonych oczach i w zalamaniu ust bylo co's odpychajacego i strasznego.

Gdy opu'scil jurte, naczelnik sztabu opowiedzial mi, ze ten zolnierz, nazwiskiem Czystiakow, jest prawa reka Sipajlowa i jego przybocznym katem. Ten grzeczny, uprzejmy mlodzieniec wlasnymi rekami dusil ludzi, nie robiac sobie klopotu z wieszaniem.

Powstal i nim zrozumialem, wylal za drzwi zupe z miski i rzucil pier'og w daleki kat dziedzi'nca.

— Co pan robi? — zawolalem, my'slac ze m'oj znajomy dostal naglego obledu.

— To poczestunek Sipajlowa — odparl — a wiec nie wiadomo, czy nie ma w sobie trucizny. W domu pulkownika obcy nie powinien nic je's'c ani pi'c, gdyz nigdy nie wiadomo, co go moze spotka'c…

W ciezkim nastroju powr'ocilem do domu i tu dowiedzialem sie, ze Sipajlow kazal zaaresztowa'c moje rzeczy i odstawi'c do komendantury, aby je podda'c rewizji.

Zaniepokoilem sie bardzo, gdyz Sipajlow m'ogl podlozy'c mi jakie's papiery, kt'ore oddalyby mnie w rece kata Czystiakowa, lecz od gospodarza dowiedzialem sie, ze moje rzeczy byly przyniesione do Sipajlowa w chwili, gdy byl u niego baron. Na widok tego, co sie dzieje, Ungern straszliwie wybuchnal, uderzyl Sipajlowa taszurem i kazal natychmiast odstawi'c rzeczy z powrotem.

Na razie wiec wszystko zako'nczylo sie pomy'slnie, lecz wiedzialem, ze w osobie potwornego wyrodka, Sipajlowa, mam wroga 'smiertelnego. Jaka byla przyczyna tej nienawi'sci? Sipajlow obawial sie mego wplywu na barona, widzac ze Ungern z wielkim zaufaniem odnosi sie do mnie i stara sie by'c ciagle w moim towarzystwie. Sipajlow podejrzewal, ze bede sie staral 'zle usposobi'c Ungerna przeciwko niemu, co groziloby mu niechybna 'smiercia, kt'orej bal sie panicznie.

Trzeba bylo wiec 'spieszy'c sie z odjazdem, gdyz pomyslowy zandarm m'ogl zaplata'c mnie w swoje sidla, a w'owczas zadna sila ludzka w warunkach zycia urgijskiego nie ocalilaby mnie od 'smierci.

Juz chcialem sie polozy'c do l'ozka, gdy przybiegl po mnie mlodszy adiutant Ungerna. Wypadalo i's'c.

Zastalem barona czytajacego jaka's ksiazke francuska. Cisnal ja i podni'oslszy sie na moje powitanie powiedzial:

— Przepraszam, ze wciaz pana niepokoje, lecz chce m'owi'c! Musze przeciez komu's sie wyspowiada'c, kto potrafi zrozumie'c wszystko — i zle, i dobre…

Instynkt pisarski poddal mi pytanie:

— Czy moge napisa'c kiedy's ksiazke o tym, co tu slysze i widze?

Ungern zamy'slil sie przez chwile, a p'o'zniej rzekl:

— Niech mi pan da sw'oj notatnik.

Podalem mu album, w kt'orym robilem szkice podr'ozne, a on napisal po rosyjsku:

— „Po mojej 'smierci — Baron Ungern”.

— Jestem starszy od generala, wiec umre przed panem — zauwazylem.

Baron potrzasnal glowa.

— O nie! — rzekl. — Jeszcze 130 dni i — koniec!… Nirwana!… O, zeby pan wiedzial, jak bardzo jestem zmeczony cierpieniami moralnymi i trawiaca mnie nienawi'scia!

Po dlugim milczeniu baron, palac papierosy i popijajac czarna herbate, rozpoczal przerwane onegdaj opowiadanie. Dowiedzialem sie, ze wykonujac plan hetmana Siemionowa, Ungern nawiazal stosunki ze wszystkimi plemionami mongolskimi i buddystami Azji, mial pisma od tajnej rady mahatm'ow indyjskich, od Dalaj-Lamy, od Taszy-Lamy, od chan'ow kirgiskich i kalmuckich, od wladc'ow Afganistanu, od chi'nskich monarchist'ow i dostojnik'ow lamaickich. Dowodzil, ze cala mongolska i buddyjska Azja marzy o zjednoczeniu sie w olbrzymie 'srodkowoazjatyckie pa'nstwo z madrymi, monarchicznymi Chinami na czele.

Wkr'otce przerwal swoja opowie's'c i kazal da'c samoch'od, chociaz byla to juz p'o'zna godzina nocna.

— Pojedziemy do 'swiatyni wielkiego, milo'sciwego Buddhy! — zawolal porwany jaka's my'sla, patrzac na mnie palajacymi oczyma.

Bylo to zako'nczenie obrazu zycia tego ogromnego obozu jakich's meczennik'ow tragicznych — p'olbandyt'ow, p'olrycerzy, p'olmnich'ow, tego zgromadzenia wygna'nc'ow i m'scicieli, pedzonych wypadkami dziejowymi w objecia 'smierci i smaganych surowo'scia nienawidzacego ich i poniewierajacego nimi mistyka, potomka pirat'ow i Teuton'ow. On za's, zyjac w ustawicznej udrece, nie znal godziny spokoju. Dreczony ciezkimi, jadowitymi my'slami, przezywal meki Tantala, wierzac, ze kazdy nowy dzie'n odcina jedno ogniwo od la'ncucha zycia, zlozonego ze 130 dni, kt'ore oddzielaly go od nieznanej, bezdennej otchlani — 'smierci.


VIII. Potomek Krzy zak\ow i Pirat\ow | Zwierzęta, ludzie, bogowie | X. Przed obliczem Buddhy