на главную | войти | регистрация | DMCA | контакты | справка | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
А Б В Г Д Е Ж З И Й К Л М Н О П Р С Т У Ф Х Ц Ч Ш Щ Э Ю Я


моя полка | жанры | рекомендуем | рейтинг книг | рейтинг авторов | впечатления | новое | форум | сборники | читалки | авторам | добавить



IV. Stary wr'ozbiarz

Opu'sciwszy klasztor jechali'smy droga urto'nska. Konie byly slabe i zniszczone ciagla jazda z rozkazu plk. Kazagrandiego oraz miejscowego „choszunnego” ksiecia, Dajczyn-Wana. Pr'ocz tego do Wan-Kure podazal Pandita gegeni z 30 je'zd'zcami eskorty, 'spieszac na spotkanie z baronem Ungernem.

Zmuszeni byli'smy zanocowa'c na ostatnim „urtonie”, poprzedzajacym klasztor, gdzie dozorca byl stary, otyly Mongol; opr'ocz niego w jurcie zastali'smy jego syna, mlodego olbrzyma o pieknej, 'smialej twarzy. Gdym z zachwytem spogladal na tak wspanialy okaz ludzki, stary u'smiechajac sie z duma rzekl:

— Ten mlodzik zrobi swoje w zyciu! Juz teraz z rozkazu ksiecia golymi rekami schwytal w g'orach stare zdziczale jaki i przywl'okl je do ksiazecej jurty. Ksiaze dal mu za to tytul „merina[10]”.

Mlodzian nawet nie spojrzal na nas; siedzial zadumany i palil fajke.

Wieczorem po kolacji stary wzial lopatke barania, starannie ja oczy'scil, opalil do czarna na weglach, otrzasnal z popiolu i zaczal uwaznie rozpatrywa'c ja pod 'swiatlo ogniska.

— Bede ci wr'ozyl… — rzekl i nagle urwal, z przerazeniem patrzac mi w oczy.

— C'oze's zobaczyl? — spytalem u'smiechajac sie.

— Milcz! — szepnal Mongol. — Widzialem rzecz straszna…

Znowu polozyl ko's'c na wegle, potem zaczal ja oglada'c ze wszystkich stron, szepcac modlitwy i zaklecia.

Przejmujacym i wystraszonym glosem szeptal przepowiednie:

— Ponura 'smier'c od wysokiego czlowieka o rudych wlosach i bialej jak mleko twarzy stanie za toba i bedzie czyha'c, dlugo, dlugo. Inny zn'ow bialy czlowiek stanie sie twoim przyjacielem… Stracisz wielu znajomych, zanim nastapi czwarty dzie'n… gdyz umra od dlugiego noza… Juz widze, jak ich ciala szarpia psy… Pamietaj o malym tr'ojkacie na wierzcholku duzego… Strzez sie czlowieka o glowie w ksztalcie siodla. Ten bedzie szukal twojej 'smierci… Przez krzyz, znak 'smierci widze szczeline w ko'sci. 'Smier'c moze odej's'c… Zbierz sily i odwage!

Pijac herbate, dlugo siedzieli'smy jeszcze po wr'ozbiarskich praktykach dozorcy, lecz stary Mongol patrzyl na mnie z zabobonnym strachem.

Przypomnialem sobie stare dzieje, gdy siedzac w wiezieniu jako przestepca polityczny, z takim wla'snie nieokre'slonym strachem spogladalem w oczy skazanym na 'smier'c, bojac sie spotka'c z ich wzrokiem. Lecz predko otrzasnalem sie od tych wspomnie'n i wraze'n i zasnalem bardzo spokojnie i mocno.

Do Wan-Kure pozostalo jakie's 25 kilometr'ow. Tam przeciez sa Europejczycy, z kt'orymi mozna rozm'owi'c sie po ludzku! Wobec niebezpiecze'nstw mialem juz wyrobiona stanowczo's'c, pomyslowo's'c i sztuke przekonywania ludzi, w ostatecznym za's razie mauzer lub… cyjanek potasu.

Nazajutrz wyjechawszy z „urtonu”, okolo 11-tej ujrzalem palac Dajczyn-Wana, potem zabudowania klasztoru, 'swiatynie chi'nskiej architektury i nieco na prawo osade handlowa, gdzie sie mie'scil sztab Kazagrandiego.

Nad wrotami powiewal sztandar brygady pulkownika. Wszedlem do dlugiej, niskiej szopy i oznajmilem oficerowi dyzurnemu o swoim przyje'zdzie; wkr'otce bylem otoczony zbiegajacymi sie ze wszystkich stron oficerami, kt'orzy dobrze znali moje nazwisko jeszcze za rzad'ow adm. Kolczaka. Przyszedl pulkownik Kazagrandi, bardzo dobrze wychowany i wyksztalcony czlowiek lat czterdziestu, znany w kolach wojskowych z powodu bohaterskiej obrony wyspy Moon w zatoce ryskiej podczas wojny z Niemcami.

Spotkal mnie niemal rado'snie i bardzo serdecznie, zaprowadzil do przygotowanego juz pokoju i dal mi mozno's'c wymycia sie w dobrej la'zni rosyjskiej.

Zlozylem wizyte miejscowemu staro'scie i tam wla'snie nadbiegl plk Filipow, witajac mnie hala'sliwie i z rado'scia demonstracyjna. Po nim zaraz wszedl wysoki oficer o rudej czuprynie, o zadziwiajaco bialej, nieruchomej twarzy i szeroko rozwartych, zimnych, niebieskich oczach, kt'ore zupelnie nie pasowaly do jego dzieciecych ust. W oczach oficera byla taka jaka's zawzieto's'c, nienawi's'c i okrucie'nstwo, ze wprost nie moglem patrze'c na jego przystojna, dziwna twarz. Zalatwiwszy ze starosta jaki's interes wyszedl on, nie zapoznawszy sie z nami. Dowiedzialem sie, ze byl to kapitan Weselowskij, adiutant gen. Riezuchina, przyjaciela barona Ungerna i dow'odcy odrebnej brygady, kt'ora juz bila sie na pograniczu zabajkalskim z wojskami sowieckimi. Riezuchin i Weselowskij przybyli tu tego ranka dla widzenia sie z baronem.

Na obiedzie bylem u Kazagrandiego, kt'ory wyja'snil mi przyczyne zaproszenia mnie do Wanu. Sprawa tak sie przedstawiala. Baron z powodu wewnetrznej niezgody po'sr'od oficer'ow w Uliasutaju oraz zha'nbienia rabunkiem honoru oficerskiego i pogwalcenia umowy mongolsko-chi'nskiej, rozkazal rozstrzela'c wszystkich oficer'ow i „saita”. Przedtem jednak Kazagrandi chcial otrzyma'c informacje ode mnie, aby wyratowa'c niewinnych. Bronilem wiec jak moglem plk. Michajlowa i „saita” Czultun-Bejle, nie mogac jednak i nie chcac charakteryzowa'c dzialalno'sci grupy Poletiki i Filipowych, tym bardziej, ze sam Filipow byl w Wanie i m'ogl udzieli'c wyja'snie'n najbardziej przekonywajacych.

Dowiedzialem sie teraz, iz przyczyna zapraszajacych list'ow Kazagrandiego byl gl'ownie rozkaz bar. Ungerna, kt'ory koniecznie chcial mnie widzie'c. Dowiedzialem sie tez, iz Geja wraz z rodzina, tj. z zona, te'sciowa i trojgiem dzieci wywieziono w dniu mego przybycia do Wanu r'owniez z rozkazu barona.

— Wywieziono ich do sztabu generala Riezuchina — m'owil Kazagrandi — lecz nie dojada…

— Dlaczego?

— Beda straceni w drodze… Taki rozkaz barona…

— Trzeba ich ratowa'c! — zawolalem. — Przeciez i pan, i ja zawdzieczamy duzo Gejowi!

— Tak! Tak! — odparl pulkownik. — Bardzo mi przykro, lecz nie wiem, co czyni'c… Niech pan spr'obuje pom'owi'c z Riezuchinem.

Dowiedziawszy sie, gdzie mieszka general Riezuchin, zaczalem sie wla'snie do niego wybiera'c, gdy nadszedl Filipow i z wielkim zapalem zaczal dzieli'c sie z nami swymi spostrzezeniami nad 'cwiczeniami wojskowymi Mongol'ow, kt'ore odbywaly sie za klasztorem.

Podczas opowiadania Filipowa drzwi sie powoli uchylily i wszedl oficer malego wzrostu, szczuply, w starym kozuchu mongolskim i w kozackiej czapce z daszkiem. Prawa, zraniona reke trzymal na temblaku. Kazagrandi powital przybylego z wielkim szacunkiem i z pewnym zaklopotaniem.

Byl to general Riezuchin, „pies la'ncuchowy” krwawego barona. Nastapilo zapoznanie sie. General bardzo zrecznie, aczkolwiek, grzecznie i taktownie, wypytywal nas o dwa ostatnie lata naszego zycia, zartujac i dowcipkujac w spos'ob mily i elegancki.

Gdy wyszedl, po'spieszylem za nim, aby rozm'owi'c sie co do Geja.

Riezuchin spokojnie i uwaznie wysluchal opowiadania o moich przej'sciach w Khathyle, gdzie taka wybitna role odgrywal Gej i rzekl swym cichym glosem:

— Gej byl agentem bolszewik'ow, udawal „bialego” zeby lepiej prowadzi'c wywiad. Baron posiada 'swiezo przechwycone listy Geja, kt'ore nie pozostawiaja ani cienia watpliwo'sci co do jego zdradzieckiej dzialalno'sci.

Umilkl i po chwili dodal:

— Jeste'smy otoczeni wrogami. Lud rosyjski do szczetu zgnil i za cene zlota jest zdolny do wszelkiej zdrady i ohydy. Tak jest i z Gejem… Zreszta nie warto o nim wspomina'c, gdyz zostal juz stracony wraz z cala rodzina. Dzi's rano moi ludzie zarabali ich wszystkich w poblizu klasztoru…

Z przerazeniem podnioslem oczy na tego eleganckiego oficera o takim pieszczotliwym glosie i miekkich ruchach. W jego 'zrenicach zobaczylem cala otchla'n nienawi'sci i stanowczo'sci i od razu zrozumialem i nadmiar szacunku ze strony Kazagrandiego, i paniczny strach, kt'ory sie malowal na twarzach salutujacych mu oficer'ow i szeregowc'ow.

Spelnila sie wiec w cze'sci przepowiednia starego Mongola z „urtonu”, gdyz nie uplynely cztery dni, a juz cala grupa znajomych mi ludzi rozstala sie z zyciem.

A teraz jeszcze, zgodnie z przepowiednia, pozostawalo straszliwe uczucie stojacej poza mna 'smierci… Skad ona ma przyj's'c? Pomimo ze nie jestem zabobonny, my'slalem jednak o wr'ozbie urto'nskiego dozorcy, czytajacego z opalonej w ogniu lopatki barana…

Tegoz wieczora otrzymali'smy wiadomo's'c, ze za dwa dni baron ma przyby'c do sztabu.

W po'spiechu szalonym inz. Wojciechowicz, Polak, budowal na rzece Orchon most dla oddzial'ow, kt'ore mialy i's'c z Urgi do Wanu i dla przejazdu samochodu barona. Gdym ogladal ten most, zauwazylem, iz klasztor Wan-Kure ma forme tr'ojkata i polozony jest na duzej wyspie tr'ojkatnej, uformowanej przez rzeke Orchon i jej doplyw.

Znowu przypomnialy mi sie slowa wr'ozbiarza o dw'och tr'ojkatach. A wiec tu musze zwalczy'c 'smier'c?

Co prawda wiedzialem juz, ze o nia tu nie jest trudno.

Nazajutrz do Wan-Kure wpadl olbrzymi „fiat” barona Ungern von Sternberga, naczelnika odrebnej dywizji azjatyckiej, honorowego chana mongolskiego, gl'ownodowodzacego, czyli dzia'n-dziunia armii „Zywego Buddhy” i wybawiciela Mongolii.


III. Jazda „urga” | Zwierzęta, ludzie, bogowie | V. „\Smier\c stanie za toba…”