III. Jazda „urga”
Znowu jechali'smy okolicami znanymi. Przebyli'smy g'ore, skad dojrzalem oddzial Wandalowa, potok, do kt'orego wrzucilem swoja bro'n, i r'ownine, gdzie wlokac sie pod eskorta Bogdanowa, mialem duzo ciezkich i przykrych my'sli.
Na pierwszym „urtonie” (stacja, gdzie sie zmienia konie) czekala na mnie niemila niespodzianka. Nie znale'zli'smy tu wcale koni, gdyz zabral je z soba oddzial Wandalowa. W jurcie byl tylko dozorca z dwoma synami. Gdy pokazalem mu swoja „dzare[9]”, dozorca ozywil sie i oznajmil, ze na mocy dokumentu posiadam prawo jazdy „urga”, i ze konie dla mnie beda wkr'otce.
Wskoczyl na okulbaczonego wierzchowca-byka, skinal na dw'och moich ulaczen'ow i wziawszy dlugi, cienki drazek z petla, czyli „urga”, na ko'ncu i kilka uzd, ruszyl w step dobrym klusem.
Bryczka jechala za nim.
Zjechali'smy w bok od naszej drogi i w godzine potem ujrzeli'smy duzy tabun koni.
Dozorca i ulaczeni za pomoca „urgi” bardzo zrecznie i szybko zlapali kilka koni i z triumfem prowadzili je do bryczki. Nagle ze wszystkich stron zjawili sie konni pastuchowie i widzac co sie 'swieci, mkneli ku nam co ko'n wyskoczy. Lecz gdy dozorca odczytal im moja „dzare”, pastuchowie z pokora okulbaczyli zlapane zwierzeta i zastapili poprzednich „ulaczen'ow”, kt'orzy spokojnie odjechali do dom'ow, prowadzac swoje wierzchowce. Przy je'zdzie „urga” podr'ozuje sie nie zwyklym szlakiem urto'nskim, lecz od tabunu do tabunu, gdzie sie chwyta coraz to nowe konie i gdzie ulaczen'ow zastepuja wla'sciciele tabunu lub ich robotnicy. Wszyscy Mongolowie staraja sie przy tym jak najpredzej odby'c te powinno's'c, mkna, jak szale'ncy, dazac do najblizszego tabunu innego wla'sciciela. Podr'oznik posiadajacy prawo na „urge” moze osobi'scie zlapa'c potrzebna ilo's'c koni i o ile nie zjawi sie ich wla'sciciel lub pastuch odjecha'c, zostawiajac konie w nastepnym tabunie. Mongolowie nie lubia poszukiwa'c swoich koni w cudzych tabunach, wiec natychmiast zjawiaja sie i wchodza w role ulaczen'ow.
Droga oraz szlak urto'nski, kt'orym jechalem, byly zupelnie niezaludnione, gdyz w tych okolicach Mongolowie, nastraszeni potyczkami i ciaglymi rekonesansami mongolskich i rosyjskich oddzial'ow, zwineli „urtony” i koczowiska i odeszli w g'ory, gdzie nie baczac na naga i pusta okolice, umieja sie kry'c i znika'c bez 'sladu.
Dzieki tym okoliczno'sciom przejechalem okolo 350 kilometr'ow przez cze's'c bezludna 'srodkowej Mongolii w granicach chanat'ow Sain-Noin i Tuszetu.
Dalo mi to mozno's'c uczynienia szeregu spostrzeze'n nad miejscowa, nader interesujaca fauna. Spotykalem coraz cze'sciej olbrzymie stada antylop mongolskich (gazella gutturosa oraz gazella subgutturosa). Niekt'ore z tych stad liczyly po 5000 sztuk. Na skalistych zboczach g'or widzialem nieraz grupy dumnych i ostroznych argali (ovis ammon), niewielkie stada antylop pizmowych (gazella Cabarga); w gaikach, schowanych w glebi wawoz'ow, szare bystre dziki (sus scrofa) z brunatnymi pregami na grzbietach zawziecie ryly ziemie; na wysoko polozonych pastwiskach „alpejskich” wspaniale jelenie — vapiti — zerowaly lub schodzily nizej i chciwie lizaly biale plamy zwietrzalej soli, kt'orymi pokryta byla ziemia. Kilka razy na widnokregu zamajaczyly, jak widma mknace, dzikie konie (Equus-primigenius Przewalski) i dzikie osly (Equus hemionus).
Spotykalem tez i starannie obserwowalem kolonie 'swistak'ow.
Na przestrzeni kilku kilometr'ow kwadratowych widnialy tysiace malych pag'ork'ow, pod kt'orymi mozna bylo zauwazy'c glebokie, szerokie nory. Byly to siedziby 'swistak'ow, tych najwiekszych okaz'ow z rodzaju gryzoni'ow. Pomiedzy norami stale przebiegaly i krecily sie zwierzatka z'olte lub brunatne, siegajace czasem wielko'sci 'sredniego psa. Biegaly ciezko, przechylajac sie z jednego boku na drugi, przy czym sk'ora na ich tlustych kadlubach faldowala sie i ruszala, jak gdyby byla za szeroka. 'Swistaki sa doskonalymi g'ornikami — poszukiwaczami rudy. W usypywanych przez nich pag'orkach odnajdowano nieraz zloto, cyne, mied'z i ol'ow, kt'ore wykopuja one z ziemi przy budowaniu nor. Zwykle, gdy 'swistak jest niedaleko od swojej nory, nagle zatrzymuje sie, siada na tylnych lapach i zamienia sie w nieruchomy slupek, kt'ory latwo mozna wzia'c za kamie'n lub kawal wystajacego z ziemi drzewa. Gdy spostrzega je'zd'zca, zaczyna mu sie ciekawie przyglada'c, gwizdzac przy tym przeciagle. My'sliwi korzystaja z tego dla swoich cel'ow. Znajac ciekawo's'c zwierzat, pelzna w strone nor wymachujac kijem z uwiazana na jego ko'ncu szmatka. Cala uwaga 'swistaka skierowuje sie wtedy na nieznany, zaciekawiajacy go przedmiot i dopiero kula przeszywajaca biedne zwierzatko rozstrzyga domysly rojace sie w jego okraglej gl'owce. Mongolowie chetnie poluja na 'swistaki, zabijajac rocznie do dw'och milion'ow sztuk. Tluste i smaczne mieso 'swistaka zjadaja, sk'orki za's sprzedaja Chi'nczykom, kt'orzy eksportuja je do Chin. Tam za's futro tych zwierzatek jest ogromnie poszukiwane po'sr'od najszerszych warstw spolecze'nstwa, gdyz jest lekkie, cieple i tanie.
'Swistak jednak bywa tez niebezpieczny dla ludzi, gdyz najzwyklejsza choroba tego gryzonia jest straszliwa dzuma, latwo udzielajaca sie ludziom.
Nader podniecajaca scene obserwowalem pewnego razu niedaleko rzeki Orchonaj w granicach posiadlo'sci ksiecia Bejle-Sando.
Spotkalem tam tysiace nor i trzeba bylo wielkiej uwagi ulaczen'ow, aby konie nie polamaly sobie n'og w dolach, powyrywanych przez 'swistaki. Naraz spostrzeglem duzego orla, kt'ory zawisl wysoko w powietrzu, upatrujac zdobyczy. W pewnej chwili spadl on na ziemie jak kamie'n i usiadl na pag'orku tuz za nora, gdzie przed chwila schowal sie 'swistak. Orzel siedzial nieruchomo, jak posag ze spizu lub z czarnego marmuru. 'Swistak po kilku minutach wybiegl z nory i skierowal sie do nory sasiada widocznie z jakimi's waznymi nowinami, tyczacymi sie moze mojej grzmiacej i skaczacej bryczki?
Orzel natychmiast ciezko zeskoczyl z pag'orka, usiadl przed nora 'swistaka i jednym skrzydlem szczelnie zakryl wej'scie do niej.
'Swistak za's, poslyszawszy szmer, zatrzymal sie, spojrzal w strone swojej siedziby i z przera'zliwym gwizdem ruszyl do ataku, chcac sie dosta'c do swego domu, gdzie pozostawil rodzine. Rozpoczela sie bitwa. Orzel walczyl swobodnym skrzydlem i dziobem, nie otwierajac wej'scia do nory; 'swistak za's skakal na wroga z wielka odwaga, lecz wkr'otce padl, otrzymawszy kilka cios'ow w glowe. Wtedy dopiero orzel zwinal skrzydlo, zblizyl sie do lezacego przeciwnika, dobil go uderzeniem poteznego dzioba i z trudem go podni'oslszy, odlecial w miejsce bezpieczne na smaczne i obfite 'sniadanie.
Opowiadano mi jednak, ze czasem 'swistakowi udaje sie zwalczy'c orla, odgryzlszy mu noge ze straszliwymi szponami i zmusiwszy w ten spos'ob do ucieczki.
W miejscach prawie zupelnie pozbawionych ro'slinno'sci, gdzie tylko tu i 'owdzie wystaja z suchej ziemi 'zd'zbla trawy, spotykalem inne gryzonie, tak zwane po mongolsku „imurany”. Sa to bardzo ruchliwe zwierzatka, szybkie w biegu, nie wieksze od wiewi'orki, futerko maja koloru szarego piasku, doskonale przystosowane do og'olnego tla miejscowo'sci. Setki ich 'smigaja po stepie, zbierajac przyniesione z wiatrem nasiona ro'slin i zyja spokojnie, dop'oki ludzie nie zwr'oca niebezpiecznej uwagi na ich sk'orki. Nory maja one w postaci glebokich, okraglych dziur w twardej ziemi. Imuran posiada oddanego sobie przyjaciela, kt'orym jest wielki skowronek stepowy (Larca flawa), z'olto-szary z brunatna gl'owka i z grzbietem koloru ciemnej rdzy.
Spostrzeglszy mknacego imurana, ptaszek natychmiast podlatuje do niego, siada mu na grzbiet i na przemian 'spiewajac lub trzepocac skrzydelkami i lapiac pasozyty trapiace przyjaciela, odbywa wesola konna przejazdzke ku widocznemu zadowoleniu imurana, zamaszy'scie wywijajacego dlugim ogonkiem z ciemna kita na ko'ncu. Mongolowie nazywaja imurana „rumakiem wesolego skowronka”.
Skowronek i imuran moga sluzy'c za przyklad tak zwanej „obronnej symbiozy”. Imuran wyrzuca z nory robaczki, liszki i r'ozne odpadki swego gospodarstwa, z czego korzysta zn'ow skowronek w tych pozbawionych pokarmu miejscowo'sciach. Ptak za's zastepuje swemu przyjacielowi warte: gdy spostrzeze krazacego sepa, natychmiast wydaje dwa kr'otkie gwizdki trwozne i zapada gdzie's pod kamie'n lub w dolek, zlewajac sie bez 'sladu z szaroz'olta powierzchnia stepu. Po tym sygnale zaden imuran nie wymknie sie juz ze swych podziemnych labirynt'ow, oczekujac spokojnie na wesola arie skowronka, gdy nieprzyjaciel odleci.
W ten spos'ob w warunkach przyjaznego sasiedztwa zyja w mongolskich stepach glodowych i w pustyni skowronek i jego „ko'n” — imuran (Lagomys ladacensis).
W kilku miejscach Mongolii, a mianowicie w dolinie rzeki Mureni i na granicy Bargi spotkalem jeszcze jednego gryzonia stepowego.
Byl to czarny szczur stepowy z rodzaju Microtus, podobny z ksztaltu ciala, z zabarwienia i braku ogona do zwyklego kreta. Szczury zyja koloniami i sa 'swietnymi gospodarzami, robiac olbrzymie zapasy zywno'sci na zime; maja one cze's'c swoich spichlerzy na powierzchni ziemi. Niedaleko od okraglego otworu, prowadzacego do nory, szczur uklada wysoki na 2 stopy st'og siana. Swymi wystajacymi, przednimi zebami „kosi” trawe, suszy ja i sklada w prawidlowy, okragly st'og, w 'srodku kt'orego chowa w dolku, wykopanym w ziemi, nasiona i korzenie pokarmowe.
Jednak w obawie, iz w'sciekle wichry zimowe moga zburzy'c jego prace, szczur wynalazl spos'ob na zaradzenie zlemu. 'Scina on trzy cienkie galazki jakiego's krzaka i przetyka nimi sw'oj st'og, zwiazujac galazki za pomoca mocnej trawy na wierzcholku stogu. Taki st'og jest zabezpieczony od zburzenia, gdyz jest on taki mocny, iz kopnieciem nogi nie moglem go rozwali'c. Konie i wielblady starannie poszukuja tych stog'ow, gdyz sa one ulozone z najsmaczniejszych i najpozywniejszych gatunk'ow trawy.
W dolinie Orchonu, poroslej wysoka, dobra trawa spotykalem duze stada kuropatw-jask'olek, czyli salg (Perdrix hirundo-Salga), kt'ore sa charakterystycznym dla Mongolii okazem ornitologicznym, zamieszkujacym zar'owno stepy jak i pustynie. Ten rodzaj kuropatw posiada jasnoszare „mimetyczne” zabarwienie i dwa dlugie pi'ora sterowe w ogonie, co wla'snie podczas lotu nadaje tym ptakom, stale 'swiergocacym, wielkie podobie'nstwo do duzych jask'olek. Samiec-kuropatwa w szarym upierzeniu ma brunatno-czekoladowe plamy na grzbiecie i na skrzydlach, nogi za's pokryte kr'otkimi, lecz gestymi i twardymi pi'orami.
Dzieki je'zdzie „urga” poczynilem caly szereg ciekawych spostrzeze'n zoologicznych, z kt'orych najcenniejsze byly obserwacje nad dzikimi ko'nmi i oslami, kt'ore na og'ol sa do siebie podobne: jednakowej szaroz'oltawej barwy z brunatna lub czarna prega, idaca przez grzbiet. Okazy te nie sa wieksze od koni kurlandzkich lub fi'nskich, tylko nogi maja kr'otsze i bardziej krepe. Dziki ko'n (Equus primigenius Przewalski) ma dluzsza prege ciemna.
Dziki osiol (Equus Hemionus) ma czasem pregi dodatkowe, spuszczajace sie na boki, kr'otsza grzywe i ogon dlugo'sci 'sredniej, dluzsze uszy i znacznie szybszy bieg. Mongolowie nazywaja dzikie konie i osly kulonami; poluja na nie z powodu smacznego ich miesa. Sa to dzikie zwierzeta i nigdy nie zblizaja sie do tabun'ow koni oswojonych.
Mongolowie wie'zli mnie szybko i uczciwie, zbytnio nie oddalajac sie od wytknietego kierunku i otrzymujac w nagrode za to srebrne dolary chi'nskie, kt'orych pewna ilo's'c zarobilem w Uliasutaju lekcjami francuskiego i angielskiego, udzielanymi kupcom chi'nskim i kolonistom rosyjskim.
Lecz widocznie przyzwyczajenie moje do siodla, na kt'orym zrobilem juz 5000 mil angielskich, dalo mi sie we znaki. Trzesienie i kolysanie sie mojej bryczki rozbilo mnie do szczetu. Skaczac przez kamienie, nory 'swistak'ow i rowy, bryczka mknela unoszona przez czw'orke dzikich koni, klekotala, trzeszczala i jeczala, i chyba tylko przez op'or, a moze dla podtrzymania reputacji „wygodnych powoz'ow mongolskich” nie rozsypala sie na kawalki. Wszystkie stawy, glowa, zeby, nawet oczy zaczely mnie bole'c. Jeczalem i klalem. Wreszcie dostalem ostrego paroksyzmu ischiasu. Do rana nie zmruzylem oka, nie moglem leze'c ani siedzie'c. Cala noc przespacerowalem pomiedzy jurtami jakiego's koczowiska, utykajac na chora noge i jeczac bole'snie oraz sluchajac poteznego i niezupelnie muzykalnego chrapania pastuch'ow; od czasu do czasu staczalem energiczne walki z cala zgraja czarnych, zlych ps'ow, marzacych o dobrej kolacji z miesa nieznanego cudzoziemca, blakajacego sie nocami po stepie.
Nazajutrz wyruszyli'smy w dalsza droge, lecz jechali'smy tylko do poludnia. Czulem sie bardzo 'zle; b'ol stal sie nie do zniesienia. Zatrzymalem sie w jakiej's jurcie na skraju malego klasztoru i postanowilem sie leczy'c. Lecz chociaz polknalem caly zapas swojej aspiryny i chininy, b'ol nie zmniejszyl sie wcale, przeciwnie, coraz gorzej sie potegowal.
Wreszcie gospodarz jurty zapytal mnie, czy nie chcialbym poradzi'c sie doskonalego lekarza-lamy. Poradzilbym sie chetnie nawet diabla, aby mi tylko ulzyl cokolwiek.
Po kilku minutach wysoki, chudy i nader powazny lama trzymal mnie za puls; skrzyzowawszy mi obydwie rece, wysluchal bicia serca, opukal cale cialo i rzekl:
— Jeste's zdr'ow, jak ten dziki jak, lecz rozbila cie jazda na siodle, a reszty dokonala bryczka. Dam ci dwa proszki. Jeden wypij z goraca woda, drugi — z zimna. Przez noc bedziesz cierpial, rano wsiadziesz na ko'n. Wszystko minie… Om! Om!
Otrzymawszy honorarium, przyni'osl proszki i sam mi je przyrzadzil. Byly one obrzydliwie gorzkie i jak gdyby przetluszczone. Po chwili poczulem gwaltowne bicie serca, potem przyplyw krwi do glowy i straszny, wzmagajacy sie b'ol w nodze i grzbiecie, co zmusilo mnie do wstania i wyj'scia z jurty; zaczalem biega'c, zeby cho'c troche zapomnie'c o b'olu.
— To dobrze! — cieszyl sie m'oj lekarz-lama, wypijajac dziesiata miseczke herbaty. — Leki dzialaja!
W duchu zyczylem mu wszelkich klesk europejskich i mongolskich; biegalem, siadalem, aby za chwile znowu sie porwa'c z miejsca i rozpocza'c chodzenie, raczej gonitwe, chwytajac sie co chwila za noge i grzbiet. Tak przeszla noc. Przy pierwszych blaskach 'switu, b'ol poczal sie zmniejsza'c, a gdy lama odslonil plachte na wierzcholku jurty, wpuszczajac r'ozowe promienie slo'nca zjawiajacego sie spoza g'or, zm'owil kr'otki pacierz poranny, po czym zwr'ocil sie do mnie ze slowami powitania, juz bylem zdr'ow. Z apetytem zjadlszy 'sniadanie, kazalem okulbaczy'c dla siebie konia i jechalem obok bryczki, w kt'orej paradowal m'oj przewodnik, stary kolonista.
Podczas kulbaczenia koni do jurty nagle podjechal pulkownik Filipow. Oznajmil mi on, ze kapitan Bezrodnow zatrzymal cala ich grupe w Dzain-Szabi, pozwalajac tylko jemu jednemu jecha'c do Wan-Kure dla spotkania sie z baronem Ungernem, kt'orego tam wla'snie oczekiwano.
Tak opowiadal pulkownik Filipow, a w tym samym czasie cala jego grupe stracili Mongolowie i Tybeta'nczycy Bezrodnowa w ponurym wawozie Dzai'nskim. Tego jednak wtedy Filipow nie wiedzial, jak r'owniez nie wiedzial, ze przed nim juz przemknal do Wanu goniec z listem kapitana do krwawego barona…
Filipow ogromnie sie 'spieszyl i wypiwszy napredce herbate, ruszyl dalej, zamierzajac przed wieczorem by'c w Wan-Kure, gdzie stal ob'oz plk. Kazagrandiego.