II. Zwiastun 'smierci
Gdy odjechali'smy kilkana'scie kilometr'ow, zobaczyli'smy z g'ory dlugi waz je'zd'zc'ow, przejezdzajacych przez blotnista r'ownine. Byl to jaki's znaczny oddzial, liczacy okolo 300 ludzi. Po uplywie p'ol godziny moja bryczka zr'ownala sie z czolem oddzialu na brzegu grzaskiego i glebokiego potoku.
Byl to oddzial zlozony z Mongol'ow, Buriat'ow i Tybeta'nczyk'ow, uzbrojonych w karabiny rosyjskie. Na czele jechalo dw'och je'zd'zc'ow. Jeden z nich w czarnej burce kaukaskiej, w olbrzymiej barankowej czapie i z czerwonym baszlykiem, rozwiewajacym sie na plecach na ksztalt skrzydel drapieznego ptaka, ruszyl ku mnie, zagrodzil mi droge i glosem gluchym rzucil szereg pyta'n:
— Kto? Skad? Dokad?
Odpowiedzialem r'owniez lakonicznie.
Wtedy je'zdziec podjechal jeszcze blizej i rzekl:
— Oddzial nasz kieruje sie na zach'od, dokad zostal wyslany przez barona Ungern von Sternberga pod dow'odztwem rotmistrza Wandalowa, ja za's towarzysze mu jako sedzia wojenny. Jestem kapitan Bezrodnow.
Przy tych slowach nagle roze'smial sie glo'sno. Jego zuchwala zwierzeca twarz wydala mi sie dziwnie wstretna. Ukloniwszy sie wym'owilem swoje nazwisko i kazalem rusza'c.
— Przepraszam! — zawolal kapitan i znowu zagrodzil ulaczenom[8] droge. — Nie moge pu'sci'c pana dalej. Mam z panem bardzo duzo do pom'owienia w waznej sprawie. Jestem zmuszony zawr'oci'c pana do Dzain-Szabi.
Protestowalem, pokazujac pismo plk. Kazagrandi, lecz oficer przerwal mi zimnym glosem.
— Pisa'c listy to rzecz Kazagrandiego, a zmusi'c pana do powrotu do Dzaina jest moja sprawa. Prosze teraz odda'c mi bro'n!
Uczyni'c tego nie chcialem nawet w razie, gdyby mi grozilo niebezpiecze'nstwo.
— Niech mi pan powie szczerze — rzeklem z oburzeniem — czy to jest oddzial, walczacy z bolszewikami, czy, co jest pewniejsze — czerwona banda?
— Upewniam pana — rzekl podjezdzajac drugi oficer, Buriat Wandalow — ze jest to oddzial z dywizji generala barona Ungerna. Juz blisko trzy lata walczymy z sowietami.
— Tym bardziej wiec nie moge odda'c panom broni — spokojnie ciagnalem dalej — gdyz przewiozlem ja przez kordony bolszewickie, walczylem nia, a teraz mam by'c rozbrojony przez takich samych jak ja, wrog'ow bolszewizmu? Nie moge pogodzi'c sie z ta my'sla, panowie!
Oficerowie spogladali na siebie ze zdumieniem i zaklopotaniem. Zrozumialem, ze m'oj protest nie pomoze i skorzystawszy z ich chwilowego zmieszania, cisnalem nagle m'oj karabin i rewolwer do potoku.
Bezrodnow az zzielenial ze zlo'sci.
— Oswobodzilem siebie i was od ha'nby — rzeklem.
Bezrodnow gwaltownie zawr'ocil konia i odjechal. Caly oddzial zaczal posuwa'c sie za nim i tylko dw'och ostatnich je'zd'zc'ow stanelo za moja bryczka i kazali ulaczenom rusza'c za oddzialem.
A wiec bylem aresztowany!…
Jeden z konwojujacych mnie ludzi byl Rosjaninem. Pamietam to bydle.
Nazywal sie Bogdanow, a byl, jak m'owil, studentem politechniki piotrogrodzkiej. Dowiedzialem sie od niego, ze oddzial kieruje sie do Uliasutaju dla „zaprowadzenia tam ladu” i w tym celu Bezrodnow ma w kieszeni kilkana'scie wyrok'ow 'smierci, juz podpisanych przez „krwawego” barona.
Bogdanow m'owiac to 'smial sie glo'sno, bezczelnie patrzac mi w oczy.
Rozmowa ta przekonala mnie, ze wyrok 'smierci zapadl tez i na mnie za ratowanie Uliasutaju od dzikiego pogromu i za uczestniczenie w konferencji chi'nsko-mongolskiej, kt'ora zapobiegla wojnie pomiedzy Chi'nczykami i Mongolami na Zachodzie.
— Bardzo glupio sie stalo! — my'slalem, wlokac sie za oddzialem. — Warto bylo bi'c sie z czerwonymi oddzialami, przedziera'c o mrozie i glodzie przez Urianchaj i Mongolie, omal nie zgina'c w Tybecie, aby teraz oto tu zgina'c od kuli Mongola z oddzialu Bezrodnowa gdzie's pod Dzainem! Dla takiej frajdy nie trzeba bylo i's'c tak daleko! W pierwszej lepszej „czece” na Syberii mialbym mozno's'c dawniej pozegna'c sie z zyciem.
Wiedzialem, ze Bezrodnowowi nie uda sie rozstrzela'c mnie, gdyz mialem przy sobie znaczna ilo's'c cyjanku potasu, pozytecznego 'srodka w przygodach tego rodzaju.
Gdy wlokac sie ogromnie, powolnie przeszli'smy ostatni przed Dzainem la'ncuch niewysokich wzg'orz, spostrzeglem w dolinie, gdzie stal klasztor, oddzial, kt'ory juz stawial namioty, rozkulbaczal konie i petal im nogi, aby pu'sci'c na pasze.
Bezrodnow jednak zatrzymal sie w domu jednego z kolonist'ow i natychmiast zawezwal mnie do siebie.
Kapitan przyjal mnie niespodziewanie grzecznie i nalal mi duzy kieliszek w'odki, gdyz siedzial wla'snie przy obiedzie.
Podziekowalem, lecz nie chcialem pi'c.
— Gniewa sie pan? — u'smiechnal sie kapitan.
— W stosunku do gwaltu, uczynionego nade mna, slabo powiedziane! — odparlem. — Jestem oburzony i bede szukal zado's'cuczynienia.
— To pa'nskie prawo! — powaznie rzekl kapitan.
— A-a! — pomy'slalem. — Przysluguja mi jeszcze jakie's prawa, wiec 'smier'c nie teraz mi jeszcze sadzona.
Zaspokoiwszy gl'od Bezrodnow przeprosil mnie, ze jadl w mojej obecno'sci i zaprosil do przyleglego pokoju.
— Niech pan wybaczy, ze musialem go zatrzyma'c i zmusi'c do powrotu — zaczal — lecz pan raczy zrozumie'c, iz majac rozkaz barona Ungerna „zlikwidowania” Uliasutaju, chcialem slysze'c od tak czynnego uczestnika wypadk'ow o ich przebiegu, aby sprawiedliwo'sci mniej lub wiecej stalo sie zado's'c.
Nie wchodzac w ocene poszczeg'olnych jednostek, skre'slilem w przyblizeniu obraz zycia i przebieg zdarze'n, kt'ore wstrzasnely nieszcze'sliwym miastem. Z uwag Bezrodnowa zrozumialem, komu w Uliasutaju grozi 'smiertelne niebezpiecze'nstwo i bylem zdumiony bogactwem szczeg'ol'ow, kt'ore posiadal kapitan, a takze dobrymi informacjami, dotyczacymi grupy Poletiki i pulkownika Filipowa, co zupelnie potwierdzilo moje co do nich podejrzenia.
Gdy sko'nczyli'smy rozmowe, Bezrodnow wstal i wyciagajac do mnie dlo'n, rzekl:
— Bardzo mi sie podobala duma pa'nska, gdy nam pan odm'owil oddania broni. Zechciej pan przyja'c ode mnie ten upominek i jeszcze raz wybaczy'c zwloke w jego podr'ozy.
M'owiac to, wyciagnal ku mnie doskonaly pistolet Mauzera ze srebrna rekoje'scia i grzecznie u'smiechajac sie oznajmil mi, ze bryczka i 'swieze konie czekaja na mnie.
W kilka minut p'o'zniej jechalem juz z Dzaina, majac w kieszeni przepustke kapitana na wypadek spotkania sie z jego patrolami, kt'ore mialy rozkaz zatrzymania wszystkich jadacych i odstawienia ich do sztabu oddzialu.