XII. Tchnienie 'smierci
Przybyli'smy do Uliasutaju, kt'ory przezywal znowu dni trwogi. Pulkownik Domozyrow listownie nam'owil komendanta Uliasutaju, Michajlowa, do poslania pogoni za gubernatorem chi'nskim i za jego konwojem. Oficer dowodzacy oddzialem nie tylko rozbroil konw'oj chi'nski bez oporu z jego strony, ale zrabowal prywatne bagaze gubernatora i urzednik'ow. Gdy oddzial powr'ocil z tej wyprawy, mozna bylo widzie'c oficer'ow i zolnierzy defilujacych w ubraniach i butach urzednik'ow chi'nskich, sprzedajacych zlote zegarki, pier'scionki, bransoletki i grajacych w karty za zagrabione dolary chi'nskie.
Uczciwsza cze's'c oficerstwa rosyjskiego oraz administracja mongolska byly oburzone takim ha'nbiacym czynem i pogwalceniem podpisanej umowy mongolsko-chi'nskiej. Stosunki pomiedzy ks. Czultun-Bejle a komendantem, plk. Michajlowem, stawaly sie coraz bardziej napiete; rozlam za's w obozie oficer'ow rosyjskich, zolnierzy i kolonist'ow poglebial sie z dniem kazdym. Wzburzenie dosieglo szczytu w'owczas, gdy doszlo do powszechnej wiadomo'sci, iz komendant dostal cze's'c rzeczy i pieniedzy zrabowanych Chi'nczykom.
„Sait” zadal odebrania lup'ow nieprawnie zdobytych i zlozenia ich w urzedzie mongolskim dla odeslania do Chin; rosyjska grupa plk. Michajlowa opierala sie temu; przeciwnicy za's pulkownika zaczynali przebakiwa'c o konieczno'sci usuniecia go i zalagodzenia sprawy przykrej i ha'nbiacej oficer'ow.
Czultun prosil cudzoziemc'ow, by przekonali komendanta, ze postepuje bezprawnie, lecz Michajlow uparl sie, usunal z urzed'ow oficer'ow nie zgadzajacych sie z jego polityka i zastapil ich swoimi przyjaci'olmi. Wycofali'smy sie z calej tej sprawy i w charakterze 'swiadk'ow obserwowali'smy bieg rozwijajacych sie wypadk'ow, kt'ore sko'nczyly sie niebywala katastrofa.
Epilogiem calej tej historii miala by'c wiszaca w powietrzu wojna domowa w'sr'od Rosjan. Lecz nowe zdarzenia odsunely ja na drugi plan.
Pewnego poranka kwietniowego do Uliasutaju zawitala nowa grupa je'zd'zc'ow, kt'orzy zatrzymali sie w niego'scinnym dla niebolszewik'ow domu kolonisty Burdukowa, czyli, jak m'owiono tu, w „sztabie bolszewizmu na Mongolie”. Je'zd'zcy podawali sie za oficer'ow gwardii carskiej. Byli to: plk Poletika i czterech braci Filipowych.
Zjawiwszy sie u komendanta, pokazali oni dokumenty jakiej's nieznanej nikomu, „wszechsyberyjskiej bialej organizacji oficerskiej” i oznajmili, ze maja rozkaz formowania pulk'ow antybolszewickich z wojowniczych plemion mongolskich: Czahar'ow, Dzachaczyn'ow, Olet'ow i Turgut'ow w celu walki z bolszewikami w Urianchaju, a p'o'zniej na calej Syberii poludniowej. Przybysze byli bardzo podraznieni wiadomo'scia, ze Mongolowie juz usuneli Chi'nczyk'ow ze swego terytorium, gdyz mieli „tajne dyplomatyczne polecenia do administracji chi'nskiej”. Jeden z Filipowych, pulkownik, pokazal rozkaz mianujacy go gl'ownodowodzacym mongolska dywizja, plk. za's Poletike — naczelnikiem sztabu. Tytulem tego dziwna ta grupa wydala natychmiast szereg rozporzadze'n, na mocy kt'orych dokonywala nowych mianowa'n, zmian i awans'ow. W tych rozkazach i zarzadzeniach byla taka pewno's'c siebie, ze oficerstwo, nawykle do karno'sci, poczatkowo sie temu poddawalo. W razie oporu Poletika grozil Domozyrowowi aresztem i wojna z baronem Ungernem i z hetmanem Siemionowem. Byl to oszolamiajacy potok grzmiacych sl'ow, gro'znych frazes'ow, pewnych siebie gest'ow i bezgranicznej bezczelno'sci.
Jeden wszakze z rozkaz'ow tego nowego „naczalstwa” wzbudzil we mnie i w adiutancie komendanta powazne podejrzenia co do przyjezdnej „grupy pieciu”. Rozkazem tym zostalem mianowany gubernatorem Mongolii. Dlaczego mnie wla'snie powierzono ten urzad? Mongolowie, Chi'nczycy i Rosjanie Zachodniej Mongolii znali mnie oczywi'scie dobrze, lecz kt'oz wiedzial o moich wplywach i stosunkach w Mongolii w jakiej's nieznanej „bialej organizacji” na Syberii?
Z tego wywnioskowalem, ze dokument „organizacji” o moim mianowaniu byl sfabrykowany na poczekaniu w Uliasutaju przez przybylych oficer'ow. Lecz w jakim celu to uczynili?
Na to odpowiedzialy mi wypadki dni najblizszych.
„Grupa pieciu” marzyla o przerzuceniu wszystkich istniejacych juz rosyjskich oddzial'ow partyzanckich do Urianchaju przeciwko wojskom sowieckim. To byl cel jasny i zrozumialy. Lecz wla'snie wtedy, gdy ukladano plan tej wyprawy, nadeszly wiadomo'sci, ze sowiety wprowadzily do Urianchaju znaczne sily i porozumialy sie z gubernatorem chi'nskiego Sinkiangu. Ten za's przyrzekl, ze o ile w p'olnocnej Mongolii zacznie sie ruch „bialych” oddzial'ow w strone Urianchaju, w'owczas on rzuci na ich tyly 20 000 zolnierzy chi'nskich i w ten spos'ob zmusi je do przej'scia granic Urianchaju. W'owczas Urianchaj stalby sie pulapka dla oficer'ow i zolnierzy-uciekinier'ow, a niepokojaca sowiety kwestia tworzenia przez Siemionowa, Ungerna i Kazagrandi sil antybolszewickich na terenie Halhi bylaby zlikwidowana na zawsze. Po tej za's likwidacji ja, jako samozwa'nczy „gubernator” Mongolii, bylbym przez Chi'nczyk'ow zaaresztowany i wydany sowietom.
Gdy to wszystko doszlo do naszej 'swiadomo'sci, „grupa pieciu” zostala zaproszona na zebranie oficer'ow dla wyja'snienia „niekt'orych budzacych niepok'oj watpliwo'sci”.
Watpliwo'sci te za's byly bardzo powazne i zatrwazajace.
Nie mogli'smy zrozumie'c, w jaki spos'ob tych pieciu ludzi moglo przedosta'c sie, majac tylko sowieckie pieniadze, przez Urianchaj, zajety przez sowieckie wojska, przedosta'c sie „cala rodzina”, gdyz w grupie bylo czterech braci. A przy tym mieli oni dobre ubranie, uzbrojenie, konie i co bylo najbardziej podejrzane, olbrzymia ilo's'c dokument'ow, wydanych z organizacji antybolszewickiej.
Dlaczego ci oficerowie zatrzymywali sie po drodze tylko w domach sowieckich sympatyk'ow, jak na przyklad u Burdukowa w Uliasutaju? Tajny nasz wywiad doni'osl, ze Burdukow dal przybylym spora ilo's'c srebra i dolar'ow, podejmowal ich hucznie i wspaniale i schowal u siebie jakie's papiery, oddane mu przez „grupe pieciu”.
Na zebraniu oficer'ow plk Poletika w tonie przechwalki oznajmil, ze jeden z Filipowych byl adiutantem sowieckiego gl'ownodowodzacego Kamieniewa i razem z nim odbyl pierwsza niefortunna wycieczke delegacji sowieckiej do Anglii.
Skutkiem tej przykrej pogadanki miejscowych oficer'ow z nieznanymi przybyszami bylo wyrazenie ostatnim wotum nieufno'sci; w pare za's dni potem nastapil rozlam w oddziale, gdyz sam komendant i jego grupa latwowiernie przeszla na strone przybylych.
Nie pomogly zadne perswazje, jakkolwiek jeden z najenergiczniejszych oponent'ow i sceptyk'ow, bardzo rozumny, niemlody juz oficer wyra'znie zaznaczal, ze przyjezdni sa zdrajcami juz cho'cby dlatego, ze publicznie wymieniali nazwe tajnej „bialej organizacji”, imiona i adresy jej przyw'odc'ow, wiedzac przeciez, ze szpiedzy sowieccy sa rozsiani wszedzie po Mongolii.
W rezultacie wiekszo's'c oficer'ow twierdzila, ze nieznani przybysze sa agentami sowiet'ow, delegowanymi dla unicestwienia wysilk'ow i akcji oddzial'ow antybolszewickich na terenie Halhi. Grupa za's komendanta Michajlowa wierzyla w lojalno's'c nieznajomych i w prawdziwo's'c ich dokument'ow osobistych.
Powstaly nowe spory, niesnaski, zupelny rozlam w oddziale.
Pierwsza grupa zadala aresztowania podejrzanych przybysz'ow, druga za's opiekowala sie nimi i nawet sam komendant wtajemniczyl ich w sprawy oddzialu uliasutajskiego i dopu'scil do rokowa'n z saitem Czultun-Bejle coraz to nieprzychylniejszym dla Rosjan.
Jednakze „grupa pieciu” przycichla. Nie bylo juz mowy o tworzeniu korpusu z wojowniczych Mongol'ow, o dyplomatycznych stosunkach z Pekinem i z Urga, o ogloszeniu barona Ungerna za wyjetego spod prawa i o walce zbrojnej z hetmanem Siemionowem. Nie wspominano wiecej o moim gubernatorstwie w Mongolii, czego stanowczo od razu sie zrzeklem, nie zwazajac na usilne ich pro'sby; nie wspominali r'owniez przyjezdni o nowych awansach i zmianach w skladzie dow'odztwa i o wyprawie do Urianchaju. Czuli widocznie, ze kazdy ich krok bacznie 'sledzono.
Nareszcie po nieudanej wyprawie do Jassaktu-Chana, przybyl do Uliasutaju plk Domozyrow ze swym oddzialem. Natychmiast zaczely sie na nowo intrygi i spory o wladze pomiedzy komendantem Michajlowem, „grupa pieciu” i Domozyrowem. Oficerowie i zolnierze podzielili sie na grupy stosownie do sympatii dla kt'orego's z pulkownik'ow. Powstaly spory i nawet b'ojki. Oddzial, kt'ory m'ogl stanowi'c obrone dla uciekinier'ow rosyjskich w Mongolii, zdemoralizowal sie do szczetu i coraz szybciej przeksztalcal sie w bande. Najpowazniejsi i najuczciwsi oficerowie zupelnie wycofali sie z zycia oddzialu i kolonii rosyjskiej, tylko z musu pelniac swe czynno'sci wojskowe. Domozyrow i „grupa pieciu”, finansowana przez bolszewika Burdukowa, na wy'scigi wysylali go'nc'ow: pierwszy do barona Ungerna, drudzy do „Zywego Boga” i do Pekinu. Lecz „sait” Czultun-Bejle przylapywal go'nc'ow z listami. Michajlow ze swej strony slal listy do barona Ungerna z r'oznymi zapytaniami, proszac saita o dostarczenie ich do Urgi, lecz Czultun, pozornie zgadzajac sie na to, listy te r'owniez zatrzymywal.
Nareszcie zaszedl wypadek, kt'ory ostatecznie dowi'odl, ze w oddziale uliasutajskim dyscyplina juz nie istnieje. Pewnego poranka zolnierze rzucili sie na sklad broni i rozgrabili go, zabrawszy karabiny, kulomioty i naboje, kt'ore cze'sciowo nalezaly do rzadu mongolskiego.
— Ta-ak! — zauwazyl glosem smutnym m'oj agronom. — Niedlugo juz bedziemy mieli nasz wlasny „sowiet”.
Rzeczywi'scie, wypadki biegly tak szybko, ze mozna bylo przewidywa'c podobny koniec. Zolnierze urzadzili sw'oj wlasny wiec, na kt'orym jaki's kozak bardzo zlo'sliwie zaproponowal:
— Mamy teraz az siedmiu pulkownik'ow. Kazdy z nich ma sie za naczelnego dow'odce i wszyscy sie kl'oca. Co mamy robi'c? Kogo slucha'c? Radze rozlozy'c wszystkich pulkownik'ow na placu i bi'c ich nahajami. Ten, kt'ory sie okaze najwytrwalszym, niech pozostanie naszym dow'odca.
To byl zart zlowrogi, lecz 'swiadczyl o demoralizacji oddzialu.
Gdy dowiedzieli'smy sie o tym, m'oj towarzysz z wla'sciwym sobie jowialnym dowcipem rzekl:
— Niech to diabli porwa! Mamy juz wiec „sowiet soldatskich deputat'ow”… Trudno, trzeba sie z nim pogodzi'c — Moskale na nic lepszego nie zasluzyli… 'Zle tylko, ze w Mongolii nie ma las'ow, do kt'orych dobry katolik m'oglby da'c porzadnego nura.
Rozklad wewnetrzny po'sr'od Rosjan potegowal sie, dopomagal za's temu najwiecej Domozyrow, dzieki swoim kozakom, kt'orzy wszedzie agitowali na jego korzy's'c.
Jakkolwiek prawie zupelnie usunalem sie od zycia kolonii i oddzialu i prowadzilem z saitem narady w kwestii odjazdu do Urgi naszej polskiej grupy, Domozyrow najbardziej wrogo spogladal na mnie, pamietajac o swym niepowodzeniu w Narabanczi-Kure i w Uliasutaju, gdzie przedstawilem plk. Michajlowowi cala sprawe w nalezytym 'swietle.
Ludzie z bandy kozackiego zb'oja szpiegowali mnie i 'sledzili wszedzie i zawsze. Otrzymalem od przyjaci'ol kilka ostrzeze'n, abym sie mial na baczno'sci. Powt'orzono mi slowa Domozyrowa, kt'ory jakoby z nienawi'scia m'owil o jakim's Polaku, kt'ory uzurpowal sobie prawo wtracania sie do spraw rosyjskich.
Gdy w domu jednego z kolonist'ow jaki's pijany oficer z bandy Domozyrowa, zamierzajac sprowokowa'c z mej strony wybuch, zadal mi pytanie podobnej tre'sci, odpowiedzialem zupelnie spokojnie:
— Jakim prawem wdzieraja sie do zycia Mongolii uciekinierzy rosyjscy, kt'orzy nie maja zadnych praw nie tylko tu, za granica, lecz nawet w swoim wlasnym kraju?
Oficer nic na to nie odpowiedzial, lecz w jego oczach zamigotaly zle ogniki. Zmitygowal sie jednak od razu, gdyz m'oj olbrzym bardzo niedwuznacznie przysunal sie do niego i bacznie zagladal mu w oczy.
Jednakze pewnego wieczoru domozyrowscy bandyci zamierzali uczyni'c na mnie napad, kt'ory udaremnili moi towarzysze z grupy polskiej.
W'owczas p'o'znym wieczorem powracalem z fortecy od saita do miasta. Nalezalo jecha'c okolo dw'och kilometr'ow szerokim go'sci'ncem, przez bezludna r'ownine. M'oj wierzchowiec szedl stepa. Nagle o p'ol kilometra od miasta z rowu przy go'sci'ncu wyskoczylo trzech ludzi i zaczelo biec ku mnie w milczeniu, nie reagujac na moje pytania, kim sa i czego chca ode mnie. Zacialem wtedy konia i popedzilem w strone miasta. Nagle kto's glosem znajomym zaczal na mnie wola'c. Obejrzalem sie i zobaczylem kilka postaci, szamocacych sie po'sr'od kamieni. Wreszcie dobieglo mnie wolanie po polsku. Popedzilem z powrotem i zblizywszy sie, spostrzeglem trzech oficer'ow domozyrowskich, kt'orym zolnierze polscy pod kierownictwem mego agronoma zwiazywali rece, on za's sam z jaka's straszliwa sila wykrecal rece wysokiemu barczystemu kozakowi i zaciagal je pasem. P'o'zniej rzucil go jednym pchnieciem nogi na ziemie, zapalil swa nieodstepna fajeczke i glosem zdradzajacym bardzo powazne zafrasowanie, rzekl:
— My'sle, ze najlepiej wrzuci'c tych drab'ow do rzeki…
Nie moglem wstrzyma'c sie od 'smiechu, slyszac tak powazna uwage mego przyjaciela. Widzac przerazenie kozak'ow zapytalem ich, w jakim celu mnie gonili i z czyjego rozkazu dzialali.
Milczeli, spu'sciwszy oczy. Milczenie ich powiedzialo mi wszystko. Przy rewizji znale'zli'smy u kazdego z nich rewolwer w zanadrzu.
— Doskonale! — powiedzialem, zwracajac sie do kozak'ow. — Wszystko rozumiem. Po'sle was calo do tego, kto dal wam zb'ojeckie zlecenie, lecz powiedzcie mu, ze za nastepnym razem nie ujrzy was wiecej. Bro'n wasza zatrzymuje i oddam ja komendantowi.
Agronom zaczal rozwiazywa'c im peta, a czynil to z taka sama, jak poprzednio, staranno'scia… az stawy im trzeszczaly. Przy tej operacji szeptal im do ucha:
— Co do mnie, to bym was poslal do rzeki na pokarm dla ryb…
Zostawiwszy kozak'ow, powr'ocili'smy do miasta.
W kilka dni p'o'zniej do Uliasutaju przybylo nowe „naczalstwo” — jaki's prosty kozak Kazancew z pelnomocnictwem od barona Ungerna, kt'orego oszukal, przedstawiwszy mu sie jako oficer. Kazancew aresztowal komendanta, rozbroil „grupe pieciu”, zrobil duze zmiany w oddziale i wni'osl nowe rozdraznienie i niesnaski.
Za zgoda Kazancewa „grupa pieciu” zaczela formowa'c jaki's sw'oj wlasny „sztab”, z kt'orym zamierzala wyjecha'c do barona w celu rozpoczecia rokowa'n w imieniu „bialej oficerskiej organizacji syberyjskiej”. Plk Poletika, jeden z oficer'ow tej grupy, zreczny agent i doskonaly demagog, potrafil przeciagna'c na swoja strone kilku oficer'ow z Michajlowem na czele, ofiarowujac im znaczne sumy pieniezne.
Cala grupa cudzoziemska postanowila wreszcie opu'sci'c niezwlocznie Uliasutaj. Cze's'c ich z rodzina pa'nstwa Stanislawostwa Blo'nskich na czele skierowala sie starym traktem karawanowym przez Gobi, omijajac Urge i zamierzajac wyj's'c na pierwsza stacje kolei — Kokohoto, skad miala sie uda'c na Kalgan-Pekin-Szanghaj. Moja za's partia, zlozona z agronoma, z dw'och zolnierzy polskiej dywizji syberyjskiej oraz mnie — miala jecha'c do Urgi, kierujac sie przez Dzain-Szabi, gdzie postanowilem spotka'c sie z pulkownikiem Kazagrandi, kt'ory prosil mnie o to w kilku listach. Zreszta nie chcialem omija'c Urgi, gdyz wiedzialem, ze baron Ungem byl wrogo do mnie usposobiony i gdybym chcial unikna'c spotkania sie z nim, ten nieprzychylny stosunek bylby niezawodnie przyczyna 'smierci mojej i mojej grupy.
Nareszcie wiec rozstali'smy sie z Uliasutajem, gdzie przezyli'smy tyle silnych wraze'n. Jechali'smy konno, majac „dzazre”, dana mi przez ksiecia Czultuna.
Obie nasze grupy, cho'c z r'oznymi przygodami, dotarly jednak do celu wyprawy. Uliasutajska za's kolonia doczekala sie strasznych dni kary za niesnaski, bandytyzm, brak karno'sci i patriotyzmu. Baron Ungern poslal do Uliasutaju duzy oddzial mongolski pod dow'odztwem Buriata, oficera Wandalowa i rosyjskiego kapitana Bezrodnowa, kt'orzy mieli ustali'c porzadek w mie'scie.
Oddzial ten, kt'ory spotkalem w drodze do Urgi, przylapal plk. Poletike, braci Filipowych, plk. Michajlowa i kilku innych oficer'ow, kt'orzy jechali z zonami i dzie'cmi. Bezrodnow wiedzial, ze grupa ta chciala omina'c Urge, siedzibe barona Ungerna, ze miala przy sobie rzeczy zrabowane Chi'nczykom, duzo srebra i jakie's podejrzane papiery. Wszyscy czlonkowie tej grupy, z wyjatkiem plk. Filipowa, kt'ory dostal pozwolenie natychmiastowego wyjazdu do barona Ungerna, zostali rozstrzelani wraz z rodzinami. Stalo sie to w ponurym wawozie kolo klasztoru Dzain-Szabi, gdzie znalazla 'smier'c tajemnicza „grupa pieciu” i uciekinierzy rosyjscy, kt'orych smutne losy ojczyzny nie nauczyly jednak ani karno'sci, ani jedno'sci.
Po przybyciu do Uliasutaju Bezrodnow rozstrzelal ksiecia Czultuna-Bejle, aresztowal Domozyrowa i odeslal go do Urgi, gdzie baron Ungern kazal mu da'c 150 kij'ow i trzymal go w przeciagu 8 dni na dachu bez jedzenia i cieplego ubrania; rozstrzelal tez prawie wszystkich kolonist'ow i oficer'ow, kt'orzy walczyli o wladze i zaprowadzil… lad 'smierci. Spelnily sie wiec raz jeszcze przepowiednie hutuhtu Narabanczi. Czultun-Bejle zginal z powodu denuncjacji Domozyrowa, kt'ory i mnie tez nie oszczedzal. Wiedzialem wiec, ze grozi mi bezpo'srednie niebezpiecze'nstwo, lecz postanowilem bad'z co bad'z jecha'c do Urgi. Przyzwyczailem sie patrze'c 'smierci prosto w oczy, wiec jechalem na spotkanie straszliwego „krwawego” barona.
Mozna bylo omina'c siedzibe „krwawego” Ungerna, lecz losu nikt nie ominie… Za winnego sie nie uwazalem, a uczucie strachu w ciagu naszej podr'ozy zupelnie juz we mnie zaniklo od ciaglego obcowania z niebezpiecze'nstwami.
O krwawych zdarzeniach w Uliasutaju i Dzain-Szabi dowiedzialem sie juz w drodze, od Mongola, kt'ory jechal z jakimi's listami do Urgi i spedzil noc razem ze mna w jurcie „urtonu”. Przy herbacie opowiedzial mi ponura „legende 'smierci”.
— Dawno, bardzo dawno, wtedy, kiedy Mongolowie byli jeszcze wladcami Chin, ksieciem Uliasutaju byl szalony Beltys-Wan. Karal on 'smiercia wszystkich bez sadu i nikt nie odwazal sie je'zdzi'c po posiadlo'sci szale'nca. Oburzeni ksiazeta „choszun'ow”, bogaci Mongolowie, otoczyli wreszcie miejsce, w kt'orym szalal Beltys, odcieli wszystkie drogi, nie wpuszczajac i nie wypuszczajac nikogo. W Uliasutaju zaczal sie gl'od i nareszcie Beltys-Wan postanowil przebi'c sie ze swoja druzyna przez wrogie kordony na zach'od, do Olet'ow, z plemienia kt'orych pochodzil. Zginal on jednak wraz ze swymi bojownikami w potyczce z powsta'ncami. Ksiazeta, idac za rada hutuhtu klasztoru Bujanty, pogrzebali ciala zabitych na p'olnocnych spadkach g'or otaczajacych Uliasutaj. Zakopali je z zakleciami przeciwko duchom mordu, aby juz nigdy w tym kraju nie mogla sie zdarzy'c 'smier'c z rak morderc'ow. Hutuhtu tez przepowiedzial, iz 'smier'c i duchy mordu zjawia sie dopiero wtedy, kiedy na mogile pogrzebanych zostanie przelana krew czlowieka. Taka to istniala po'sr'od nas legenda… Obecnie sprawdza sie ona! Rosjanie na mogile Beltys-Wana i jego druzyny rozstrzelali bolszewik'ow. Chi'nczycy za's dw'och Mongol'ow. Duchy mordu wyrwaly sie spod przywalajacych je kamieni, a zly duch Beltysa, w postaci 'smierci, szerzy mord na ziemi, koszac ludzi jak sucha, 'scieta mrozem trawe. Zginal potomek Dzengiz-Chana, szlachetny Czultun-Bejle, zginal „urus-nojon”, Michajlow, zginelo duzo, duzo ludzi, a 'smier'c mknie stepami Mongolii i wszedzie dla niej wolna droga! Kto ja teraz wstrzyma? Kto zwiaze jej rece nielito'sciwe? Zle przyszly czasy, krwawe, wrogie bogom i dobrym duchom… Gdy zle duchy rozpoczely wojne przeciwko dobrym… c'oz tu poradzi slaby czlowiek? Co mu pozostaje? Tylko zguba… Tylko 'smier'c…