home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



IX. Trwozne dnie

Podczas naszej nieobecno'sci w Uliasutaju zaszlo duzo wypadk'ow. Opowiadano nam, ze gubernator chi'nski potajemnie poslal jedenastu go'nc'ow do Urgi z doniesieniem i z pro'sba o instrukcje, lecz zaden z wyslanych ludzi nie powr'ocil. Wszyscy gubili sie w domyslach, co by to moglo znaczy'c, w chi'nskim za's Jamyniu to znikniecie go'nc'ow wzbudzilo trwoge, kt'ora od razu znalazla odd'zwiek po'sr'od kupc'ow chi'nskich i „kuli”. (Kuli — chi'nski najprostszy robotnik. Ta warstwa spolecze'nstwa wydaje zolnierzy, rewolucjonist'ow, „chunchuz'ow” i zbrodniarzy).

Oddzial rosyjski, istniejacy potajemnie, obecnie tak wzm'ogl sie liczebnie, ze nie m'ogl juz uj's'c uwagi Chi'nczyk'ow, kt'orzy patrzyli na niego wrogo i z obawa. W mie'scie wszyscy chodzili uzbrojeni, nocami stawiano w kazdym domu warte. Gubernator zmobilizowal dwustu „kuli” i rozlokowal ich po calym mie'scie na postrach Mongolom i Rosjanom.

Jednakze ci nowi zolnierze nieregularni czyli gamini, wzieci od ciezkich rob'ot przy „nogan-choszunach” czyli ogrodach warzywnych, otrzymawszy bro'n, podnie'sli glowe i wcale nie mieli zamiaru bawi'c sie w dyscypline.

Zbierali sie nocami na „nogan-choszunach”, w karczmach chi'nskich lub w niekt'orych sklepach i nad czym's radzili. Nocami widzieli'smy, jak znosili skad's karabiny i naboje, widocznie do czego's sie przygotowujac. W pare dni potem dowiedzieli'smy sie, ze „gamini” zamierzaja urzadzi'c pogrom Mongol'ow i cudzoziemc'ow w celu rabunku. Zachowanie sie zolnierzy na ulicy stalo sie niemozliwie wyzywajace i zuchwale. Wieczorem nie mozna bylo wyj's'c z domu bez obawy zamordowania przez pijanych zoldak'ow lub w najlepszym razie otrzymania postrzalu. Na wszelkie uwagi co do niebezpiecznej sytuacji w mie'scie, gubernator Wan-Dzao-Dziu'n dawal nam odpowiedzi wymijajace, z czego wywnioskowali'smy, ze nie mialby chyba nic przeciwko krwawej la'zni w Uliasutaju.

Wobec tego wszyscy cudzoziemcy zupelnie otwarcie przygotowywali sie do obrony i ewentualnie do ucieczki.

Po nocach na rogach ulic i w zalamaniach kretych uliczek czaily sie patrole oddzialu rosyjskiego, na dziedzi'ncu bylego konsulatu rosyjskiego stali w pogotowiu uzbrojeni oficerowie i zolnierze; w kazdym domu czuwali z bronia w reku koloni'sci, na dziedzi'ncach firm chi'nskich wystawione byly warty, gdyz kupcy byli przekonani, ze w razie zwyciestwa tej lub innej strony calo's'c ich sklad'ow oraz sklep'ow bedzie powaznie zagrozona ze wzgledu na wojowniczy zapal wrog'ow. Ulicami przechodzily patrole pijanych „gamin'ow” i tylko z rzadka mozna bylo zauwazy'c zolnierzy regularnego oddzialu chi'nskiego, pelniacych przyboczna straz przy osobie Wan-Dzao-Dziunia. W g'orach otaczajacych Uliasutaj grupowali sie mongolscy „cyryki”, kt'orych przyslal na pomoc ksieciu Czultun-Bejle chan Jassaktu, mianowany gl'ownodowodzacym silami zbrojnymi Mongolii Zachodniej; na „nogan-choszunach” w dalszym ciagu odbywaly sie zbiegowiska i wiece „gamin'ow” i glodnych „kuli”.

Ta naprezona atmosfera stala sie jeszcze niebezpieczniejsza, gdy przyszla wiadomo's'c, iz zaloga chi'nska miasta Kobdo pewnej nocy dokonala pogromu w rosyjskiej i mongolskiej dzielnicy, zamordowawszy kilku Rosjan i Mongol'ow i zrabowawszy wszystkie domy rosyjskie. Mieszka'ncy Kobdo, zaskoczeni znienacka w nocy tym napadem, zbiegli w g'ory, lecz mr'oz dopom'ogl napastnikom i wielu Rosjan, szczeg'olnie dzieci, padlo ofiara chlodu.

„Gamini” i „kuli”, a po cze'sci i urzednicy chi'nscy, podburzani i przekupywani przez niekt'orych kolonist'ow, spelniajacych rozkazy sowiet'ow, z kt'orymi sie stale komunikowali przy pomocy ciagle przybywajacych z Irkucka tajnych agent'ow bolszewickich, poczeli juz prawie otwarcie m'owi'c o konieczno'sci krwawego porachunku z Rosjanami za stare krzywdy i z Mongolami za ich zuchwale dazenia do niepodleglo'sci.

Nagle przyszla inna wiadomo's'c, mniej pomy'slna dla Chi'nczyk'ow; ostudzila ona tez nieco ich gorace zapaly.

Pewnego wieczora na spienionym koniu wpadl na rynek mlody uzbrojony Mongol. Mial dlugie, potargane wlosy, chuda twarz i barczyste, chociaz wynedzniale cialo. Byl ubrany w rozerwany kozuch, w dobre buty i mial przy pasku rewolwer.

Nie schodzac z konia, zdyszanym, lecz tubalnym i radosnym glosem wykrzyknal:

— Urga wzieta przez nas i „Dzia'ndziunia” (Dzia'n-Dziu'n — wielki general-gl'ownodowodzacy) barona. Bogdo-Gegeni zostal ogloszony cesarzem Mongol'ow! W Urdze wyrzynaja Chi'nczyk'ow i rabuja kupc'ow chi'nskich! Mongolowie, zabijajcie naszych wrog'ow — Chi'nczyk'ow i rozbijajcie sklepy! Do's'c naszych cierpie'n! Precz z chi'nskimi katami!

Odpowiedzial mu podburzony pomruk tlumu. Mongolowie otoczyli je'zd'zca i zaczeli go wypytywa'c o szczeg'oly. Natychmiast zawiadomiono o nim wladze, kt'ore zbadawszy go, zaczely robi'c jakie's przygotowania. Gubernator chi'nski zazadal aresztowania agitatora, lecz ksiaze Czultun-Bejle sprzeciwil sie temu stanowczo. Wan-Dzao-Dziu'n wiecej nie nalegal, z czego juz mozna bylo wywnioskowa'c, ze Chi'nczycy musieli otrzyma'c wiadomo'sci, potwierdzajace slowa Mongola.

„Gamini” i „kuli”, jak na sygnal, przycichli i znikli z ulic, a na ich miejsce zjawily sie juz otwarcie rosyjskie patrole partyzanckie; na g'orach za's coraz cze'sciej poczeli zjawia'c sie je'zd'zcy mongolscy, spogladajacy w strone miasta i „nogan-choszun'ow”, gdzie sie roilo od wyleknionych Chi'nczyk'ow. Przestrach Chi'nczyk'ow jeszcze bardziej sie zwiekszyl, gdy nadeszla wiadomo's'c, ze altajscy Tatarzy, polaczywszy sie z Mongolami, zorganizowali po'scig za wojskami chi'nskimi, uchodzacymi po pogromie Kobdo i dogoniwszy je, wycieli w pie'n.

Chi'nczycy wpadli w nastr'oj bardzo minorowy. Zdawalo sie, ze wszelkie nasze trwogi sie sko'nczyly i ze ze strony „gamin'ow” i „kuli” juz nic nam grozi'c nie moze. Tymczasem do jednego z kolonist'ow rosyjskich wsp'olczujacych bolszewikom, przybylo kilku sowieckich agent'ow z r'oznymi poleceniami. Wkr'otce banda ta zaczela prowadzi'c rokowania z Wan-Dzao-Dziuniem i z chi'nskimi domami handlowymi. Dowiedzieli'smy sie, ze gubernator chi'nski dostal znaczna sume pieniedzy od agent'ow bolszewickich, a w pare dni p'o'zniej od przyjaznych nam Chi'nczyk'ow otrzymali'smy wiadomo's'c, ze „gamini” otrzymali podobno wskaz'owki z Jamynia, w jaki spos'ob bezkarnie moga uczyni'c pogrom w Uliasutaju. Wan-Dzao-Dziu'n uczynil wszystko, co bylo mozliwe, aby rozbroi'c oddzial rosyjski, zarzadziwszy nagla rewizje w domach Rosjan i w gmachu konsulatu i rekwirujac wszelka bro'n. Lecz dow'odca oddzialu byl dostatecznie przezorny i arsenal sw'oj ukryl poza miastem w „choszunie” jednego z kolonist'ow.

Wobec nowych wypadk'ow oddzial stale byl w pogotowiu i zaczely sie ozywione stosunki pomiedzy oficerami a wladzami mongolskimi w kwestii wsp'olnej obrony.

Mlody Chi'nczyk, syn kucharza z domu zamieszkalego przez nas, doni'osl, ze tego dnia ma sie odby'c na jednym z „nogan-choszun'ow” decydujaca narada „gamin'ow” i „kuli” co do planu i terminu pogromu. Postanowili'smy osobi'scie uczyni'c szczeg'olowy wywiad; w tym celu, zabrawszy ze soba mlodego Chi'nczyka jako tlumacza, wsp'olnie z agronomem oraz jednym z oficer'ow rosyjskich wyszli'smy z domu, majac przy sobie pod kozuchami schowane rewolwery. Nie udalo sie nam wyj's'c za miasto zwykla droga, gdyz Uliasutaj byl juz otoczony wartami „gamin'ow”. Wtedy prze'slizgneli'smy sie przez osade bezdomnych Mongol'ow, zrujnowanych przez administracje chi'nska i trzymajac sie brzeg'ow zamarzlej rzeki, omineli'smy miasto i pelzali'smy przez r'ownine, ukrywajac sie za kupami 'sniegu i wyrzuconego tu nawozu, az pod same ploty ogrod'ow warzywnych, gdzie staly szopy „kuli”.

M'oj zawsze ostrozny przyjaciel agronom pelznal bezpo'srednio za Chi'nczykiem-tlumaczem i az do nieprzyzwoito'sci czesto powtarzal mu sakramentalna obietnice uduszenia go jak mysz, jezeli ten bedzie usilowal nas zdradzi'c. Sadzac ze smutnej twarzy Chi'nczyka, nie czul sie on dobrze w towarzystwie swego olbrzymiego, gro'znie patrzacego i sapiacego sasiada o strasznych, ze wzgledu na ich nieludzka sile, ogromnych rekach.

Podpelzli'smy pod plot, za kt'orym zgromadzili sie „kuli” i zolnierze, i skad dochodzily nas krzyki i 'smiechy. Tu wla'snie mial sie odby'c wiec. Nasz Chi'nczyk przez szczeliny plotu przygladal sie zebranym i wymienial bardziej znane osobisto'sci w'sr'od obecnych na tym zgromadzeniu zb'oj'ow.

Wkr'otce zauwazylem, ze opr'ocz nas jeszcze jeden czlowiek podsluchuje i przyglada sie temu, co sie odbywalo za plotem.

Zmrok juz zapadl, lecz mimo to wyra'znie widzialem sylwetke nieznajomego, lezaca na 'sniegu z glowa wsunieta w nore, wykopana przez psy pod plotem; sluchal, wcale sie nie poruszajac. O kilka krok'ow od niego, w niewielkim dolku, lezal bialy ko'n z pyskiem 'sci'snietym rzemieniem i z nogami skrepowanymi. O sto krok'ow dalej stal drugi ko'n, przywiazany do plotu.

Tymczasem za plotem gwar sie wzmagal. Bylo tam okolo dw'och tysiecy ludzi, kt'orzy krzyczeli, 'smieli sie, wymachiwali rekami i potrzasali karabinami, nozami lub siekierami. Po'sr'od tego tlumu siedzieli „gamini”, zywo co's tlumaczac, rozkazujac i jednocze'snie rozdajac jakie's papiery i naboje.

Wreszcie na zrebie studni stanal wysoki, barczysty Chi'nczyk i podnoszac karabin do g'ory, przera'zliwym glosem rozpoczal mowe.

— On m'owi — tlumaczyl nasz Chi'nczyk — ze Chi'nczycy powinni uczyni'c z Uliasutaju to samo, co uczynili „gamini” z Kobdo i zada'c od Wan-Dzao-Dziunia, aby jego konw'oj nie przeszkadzal pogromowi. M'owi on, ze przedtem jednak wladze chi'nskie musza zmusi'c oficer'ow rosyjskich do oddania calej ilo'sci posiadanej broni. Tylko wtedy — zaznaczyl m'owca — stanie sie zado's'c zem'scie Chi'nczyk'ow za utopienie przez Rosjan 3 000 chi'nskich „kuli” w Amurze w 1900 roku.

M'owca zalecil zebranym, aby nie rozchodzac sie czekali na jego powr'ot, gdyz on bezzwlocznie chce jecha'c do gubernatora i przedstawi'c mu zadania „kuli” i „gamin'ow”.

Powiedziawszy to, wysoki Chi'nczyk przerzucil karabin przez ramie i skierowal sie ku bramie. W'owczas spostrzeglem, iz czlowiek lezacy pod plotem szybko podni'osl sie z ziemi, rozwiazal bialego konia, wskoczyl na siodlo i odwiazawszy drugiego konia, odprowadzil go o pareset krok'ow w kierunku przeciwnym od miasta. Pozostawiwszy tu wierzchowca, skryl sie za rogiem plotu.

M'owca — Chi'nczyk wyszedl za brame i zobaczywszy konia stojacego w polu, skierowal sie ku niemu. Ledwie minal r'og, za kt'orym czail sie je'zdziec na bialym koniu, gdy ten zjawil sie nagle, porwal Chi'nczyka na siodlo i na wp'ol zduszonemu zawiazal usta czerwona chustka. Po czym bez zbytniego po'spiechu zabral chi'nskiego konia i powoli oddalil sie w strone g'or.

— Kto to m'ogl by'c? — spytalem zdumiony swego przyjaciela.

— Jestem przekonany — odparl bez namyslu — ze byl to Tuszegun-Lama.

P'o'zno w nocy dowiedzieli'smy sie, ze na pr'ozno „kuli” oczekiwali powrotu m'owcy-agitatora. W chwili, gdy niecierpliwo's'c zgromadzonych doszla do punktu kulminacyjnego, spoza plotu rzucono do „nogan-choszuna” glowe m'owcy. Z tego zgromadzenia nie powr'ocilo tez o'smiu „gamin'ow”, kt'orych widziano idacych do koszar. W kilka dni potem znaleziono ich trupy, starannie zlozone w dolach, gdzie zwykle przechowywano na zime ziemniaki.

Wszystkie te wypadki ostatecznie nastraszyly tluszcze, owe szumowiny wspanialych, madrych Chin, z checia pozbywajacych sie najgorszych warstw zdemoralizowanego proletariatu.

Nie chcieli'smy jednak pozostawi'c bez protestu tego wiecu, kt'ory odbyl sie pod auspicjami pana gubernatora, zbyt blisko zaprzyja'znionego z agentami bolszewickimi. Pojechalem do niego wraz z innym Polakiem, p. St. Blo'nskim, przedstawicielem duzej firmy ameryka'nskiej. Zwr'ocili'smy uwage mlodemu administratorowi na niestosowno's'c jego sympatii dla bolszewik'ow i na bezprawia w jego zarzadzeniach. Wan-Dzao-Dziu'n i Fu-Sia'n byli bardzo zmieszani z powodu informacji, jakie posiadali'smy o ich rokowaniach z agentami sowieckimi i o udziale w opracowaniu planu pogromu. Zapewnili nas solennie, ze sa pewni poslusze'nstwa konwoju, kt'ory nie dopu'sci do walki ulicznej. Nie watpimy, ze konw'oj, zlozony ze 100 regularnych zolnierzy, pod dow'odztwem powaznego i fachowego oficera, nie we'zmie udzialu w pogromie, lecz czyzby ci zolnierze mogli stawia'c op'or 300 „gaminom”, 3000 „kuli” i 100 uzbrojonym robotnikom i subiektom firm chi'nskich?!

Nazajutrz po tej rozmowie otrzymali'smy wiadomo's'c, ze rosyjscy partyzanci „biali” zdobyli Wan-Kure i Dzain-Szabi, ze pulkownik Kazagrandi polaczyl sie z baronem Ungernem i ze wszystkie linie komunikacyjne pomiedzy Mongolia Zachodnia i Urga, a zatem i z Chinami, sa juz w reku barona i Mongol'ow.

Wtedy dow'odca partyzant'ow uliasutajskich, pulkownik Michajlow, urzedowo objal komendanture nad miastem, aresztowal ajent'ow bolszewickich, szybko przeprowadzil 'sledztwo i sad skazal ich na 'smier'c, jak r'owniez zab'ojc'ow Bobrowych — Kanina i Puzikowa.

To wystapienie Rosjan oburzylo wladze chi'nskie. Atmosfera znowu zaczela sie zageszcza'c, gdyz Mongolowie podtrzymali Rosjan. Lada chwila oczekiwali'smy otwartej walki, kt'orej wyniki byly dla mnie bardzo mgliste, gdyz absolutnie nie wierzylem w dyscypline oddzialu rosyjskiego i w taktowno's'c ich dow'odcy. Wtedy wraz z p. Blo'nskim, przedstawicielem firmy ameryka'nskiej, poradzili'smy ksieciu Czultunowi, by zaproponowal zwolanie konferencji mongolsko-chi'nskiej dla zalatwienia sporu bez przelewu krwi droga rokowa'n pokojowych. Na te propozycje zgodzily sie wladze zar'owno mongolskie, jak tez i chi'nskie. W ciagu paru dni zjechali sie choszuni ksiazeta Mongolii Zachodniej i w Jamyniu rozpoczely sie rokowania. Ze strony Mongol'ow najczynniejszy udzial w nich brali ksiaze Czultun-Bejle, ks. Lama Dzap-Gun i ks. Nawanceren, a ze strony Chi'nczyk'ow — Wan-Dzao-Dziu'n, Fu-Sia'n i paru urzednik'ow z komisariatu chi'nskiego. Ja i p. Blo'nski byli'smy zaproszeni w roli doradc'ow, lecz faktycznie bylem zmuszony kierowa'c konferencja, gdyz co chwila wynikaly spory, kl'otnie, wzajemne wym'owki i pogr'ozki, po kt'orych niekt'orzy z przedstawicieli Mongol'ow, jak np. Lama Dzap-Gun, grozili nozami i chcieli opu'sci'c Uliasutaj, aby z bronia w reku walczy'c z zaborcami. Bolszewicy dowiedziawszy sie o zaproszeniu mnie i p. Blo'nskiego, uzyli wszelkich 'srodk'ow, aby wprowadzi'c do skladu konferencji jednego ze swych przedstawicieli, koloniste Burdukowa. Potrafili'smy jednak przekona'c go, ze podjecie sie przez niego tej misji sko'nczy sie albo kula, albo stryczkiem. Znikl wiec i wkr'otce ulotnil sie zupelnie z Uliasutaju, co nie przeszkodzilo mu jednak posla'c o mnie wyczerpujacego raportu sowieckim wladzom pogranicznym; mialo to wkr'otce pewne skutki, co prawda z zako'nczeniem zupelnie nieoczekiwanym.

Dopiero po kilku dniach udalo mi sie wraz z p. Blo'nskim przekona'c Wan-Dzao-Dziunia, ze rzad peki'nski uprawia w Mongolii polityke niezgodna z traktatami, uznanymi przez Chiny i ze dla dobrych stosunk'ow sasiedzkich pomiedzy obydwoma narodami, Mongolowie powinni z honorami przepu'sci'c gubernatora, jego urzednik'ow i konw'oj przez Mongolie na poludnie do granicy Chin, zapewniajac im nietykalno's'c i opieke. Chi'nczycy za's maja dobrowolnie rozpu'sci'c „gamin'ow” i „kuli”, rozbroi'c ich, oraz odda'c wladze w rece starego „saita” — ksiecia Czultuna. Komisariat chi'nski zaczal natychmiast po podpisaniu traktatu uliasutajskiego przygotowywa'c sie do opuszczenia miasta i nazajutrz mial odjecha'c. Przed odjazdem gubernator chi'nski wydal mi list polecajacy do wszystkich wladz chi'nskich, kt'ory bardzo dopom'ogl mi p'o'zniej do otrzymania pozwolenia na przej'scie granicy chi'nskiej.

Naraz gruchnela wie's'c, ze caly rzadowy chi'nski tabun koni i wielblad'ow ciezarowych noca zostal skradziony i popedzony w niewiadomym kierunku. Jednocze'snie Mongolowie donie'sli, ze w poblizu niekt'orych „urton'ow” (stacji pocztowych) wykryto ciala zamordowanych go'nc'ow, wyslanych przez Wan-Dzao-Dziunia do Urgi.

Zdumienie powszechne bylo bezgraniczne. Lecz wyja'snienie nastapilo bardzo szybko. M'oj przyjaciel Dzelyb-Dzamsrap-hutuhtu pchnal z klasztoru Narabanczi do ks. Czultuna go'nca z doniesieniem, ze jaki's nieznany oddzial rosyjski, pod dow'odztwem pulkownika kozackiego, Domozyrowa, podszedl do klasztoru Narabanczi i zada zywno'sci, jurt, koni i srebra; nadto ten sam oddzial, w kt'orym znajduje sie ksiaze Baldon-Hun, slynny zdobywca Kobdo, zamierza przeprowadzi'c mobilizacje Mongol'ow w chanacie Jassaktu, nie majac na to upowaznienia od rzadu mongolskiego i dzialajac na mocy ustnego rozkazu barona Ungern von Sternberga. Hutuhtu prosil o pomoc, gdyz obawial sie zrabowania klasztoru przez Mongol'ow Baldon-Huna i kozak'ow Domozyrowa.

Pulkownik kozacki Domozyrow przyslal rozkaz do rosyjskiego komendanta Uliasutaju, aby wyrzna'c chi'nska zaloge, zrabowa'c bank chi'nski i zaaresztowa'c chi'nskich urzednik'ow, kt'orych zamierzal sadzi'c osobi'scie. Z wielkim trudem udalo sie mnie i saitowi przekona'c komendanta, plk. Michajlowa, iz nalezy uszanowa'c umowe mongolsko-chi'nska i nie na'sladowa'c sowiet'ow w ich gwalceniu wszelkich praw i zobowiaza'n, oraz nie miesza'c sie do spraw pa'nstw obcych, jakimi sa Halha i Chiny.

Ksiaze Czultun-Bejle postanowil osobi'scie jecha'c dla zbadania sytuacji do Narabanczi-Kure, zabrawszy z soba starost'ow rosyjskiego i chi'nskiego. Po jego odje'zdzie w ciagu kilku dni nie bylo od saita zadnych wiadomo'sci. Mongolowie zaczeli sie niepokoi'c i ksiaze Lama-Dzap-Gun prosil mnie, zebym pojechal na pomoc Czultunowi i hutuhcie Narabanczi. W towarzystwie oficera, danego mi przez plk. Michajlowa i mlodego kolonisty w roli tlumacza, wyruszylem o 'swicie znana mi juz droga do go'scinnego Narabanczi-Kure, w kierunku kt'orego widnialy na 'sniegu 'slady powozu Czultuna i koni konwojujacych go je'zd'zc'ow.


VIII. Krwawy porachunek | Zwierzęta, ludzie, bogowie | X. „Biala” banda