home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



VII. Na wulkanie

Nazajutrz wieczorem dotarli'smy do Khathylu. Byla to niewielka osada rosyjska, skladajaca sie z rzadowego domu, z nieczynnej juz stacji telegraficznej i 10–15 oddzielnych „choszun'ow”, czyli zagr'od. Osada rozciagala sie na przestrzeni paru kilometr'ow u 'zr'odla rzeki Egin-Gol, wyplywajacej z Kosogolu.

Byly to juz znane nam miejscowo'sci, kt'ore jednak nie pozostawily po sobie zbyt przyjemnych i wdziecznych wspomnie'n. Znali'smy juz te „rzeke Diabla” i znowu ujrzeli'smy liczne „obo”, postawione na cze's'c zlych i rozpasanych duch'ow, wyprawiajacych niebezpieczne dla ludzi awantury. Kosogol, czyli Chubsugul, jest to wielkie jezioro „alpejskie”, glebokie i zimne, majace okolo 140 kilometr'ow dlugo'sci i 45 kilometr'ow szeroko'sci. Mongolowie i Darchat-Sojoci uwazaja je za 'swiete i tajemnicze i okre'slenia te poniekad sa bardzo usprawiedliwione. Jak juz wspomnialem, Kosogol lezy w kotlinie, gdzie nie zanikly jeszcze calkowicie sily podziemne. Latem na Kosogole niespodziewanie, bez 'slad'ow wiatru lub burzy wznosza sie i zaczynaja pietrzy'c i uderza'c o brzeg olbrzymie fale, grozac zaglada nie tylko l'odkom rybackim, ale i parowcom, kursujacym pomiedzy p'olnocnym a poludniowym brzegiem jeziora; w zimie za's jezioro bez zadnej przyczyny nagle kruszy powierzchnie lodowa i oczyszcza z lodu wielkie przestrzenie, otaczajac sie gesta mgla i oblokami pary. Widocznie z dna jeziora wyrywaja sie gorace gejzery, co znajduje potwierdzenie w tym, ze po takich zjawiskach na jeziorze i rzece Egin-Gol mozna obserwowa'c mn'ostwo martwych, prawie ugotowanych ryb, kt'ore czasami zbijaja sie na mieliznach w gruby poklad, tamujacy bieg rzeki.

Spedzajac czas w Khathyle, mialem mozno's'c zebra'c troche wiadomo'sci o tym jeziorze tajemniczym. Kosogol obfituje w ryby przewaznie dw'och gatunk'ow. Lososiowate, zwane inaczej biala ryba, sa bardzo delikatne, smaczne i dostarczaja wspanialego kawioru. Pstragowate: biale i czarne chajrusy, plywaja w jeziorze olbrzymimi stadami. Biala ryba jest poszukiwana na rynkach Syberii. Co sie za's tyczy pstrag'ow, dwie rybackie osady istniejace na zachodnim brzegu jeziora wcale nie trudnia sie ich polowem, a to z tej przyczyny, ze wszystkie ryby tego gatunku sa zarazone glistami z rodzaju soliter'ow, kt'ore wy'scielaja i oplataja ich wnetrzno'sci. Nie tylko ludzie, ale nawet psy i koty nie chca je's'c tych chorych, zarazonych ryb.

W Khathyle zastali'smy panike.

Partyzancki „bialy” oddzial pulkownika Kazagrandi, kt'ory bardzo udatnie zaatakowal czerwonych, zmuszajac ich do cofniecia sie az na irkucki trakt na p'olnoc od Kosogolu, jak to zwykle bywa u Rosjan, na skutek spor'ow wewnetrznych nagle sie rozproszyl. Skorzystali z tego bolszewicy i zaczeli ofensywe. Zdemobilizowany i liczebnie slaby oddzial, kt'ory pozostal przy Kazagrandim, musial uchodzi'c na poludnie, majac zamiar wyda'c walna bitwe kawalerii sowieckiej w okolicach Khathylu. Mieszka'ncy osady porzucili swoje siedziby i cze'sciowo ukryli sie w okolicznych lasach i g'orach, budujac napredce namioty, cze'sciowo wynie'sli sie do Mure'n-Kure, klasztoru buddyjskiego, polozonego o 90 kilometr'ow na poludnie. Miejscowy urzad mongolski porzucil zagrozony Khathyl, opu'sciwszy osade na wielbladach. Nasi Mongolowie, nastraszeni gro'znym polozeniem, zbiegli, zabrawszy z soba wielblady i pozostawiajac nas w bardzo ciezkiej i niebezpiecznej sytuacji.

W Khathyle byl kantor Centralnego Syberyjskiego Towarzystwa Sp'oldzielczego, tak zwany „Centrosojuz”, kt'ory oglosil sie jako organizacja bezpartyjna, lecz prowadzil polityke bezsprzecznie przychylna dla bolszewik'ow. Na czele tej organizacji stal weterynarz Gej, mieszkajacy tu z cala rodzina. 'Ow Gej podczas rzadu Kolczaka byl podejrzany o bolszewizm, sadzony, lecz warunkowo uniewinniony tytulem pr'oby. Wybrali'smy sie do niego po informacje co do og'olnego polozenia i w kwestii kupna, czy tez wypozyczenia dla nas trzech koni. Przyjal nas bardzo grzecznie i z wielka kurtuazja ofiarowal zadane wierzchowce, kt'ore mieli'smy zostawi'c w Mure'n-Kure, gdzie latwiej bylo zaopatrzy'c sie w inne konie lub wielblady. Oczekujac na konie, po kt'ore Gej poslal Mongola, musieli'smy spedzi'c w Khathyle cala noc; a byla to noc, w ciagu kt'orej oczekiwano zjawienia sie pierwszych oddzial'ow bolszewickich, gdyz Kazagrandi zmienil sw'oj plan pierwotny i cofal sie na wsch'od, pozostawiajac osade na lup wojsk sowieckich.

Zdziwila mnie bardzo okoliczno's'c, ze gdy wszyscy mieszka'ncy uciekli z Khathylu, Gej z rodzina i z cala swoja majetno'scia pozostawal jednak w zagrozonej osadzie.

Nie moglem tego zrozumie'c, gdyz slyszalem, ze bral on czynny udzial w tworzeniu sie oddzialu Kazagrandi, nie szczedzac dla niego 'srodk'ow pienieznych, zapas'ow zywno'sci i r'oznych towar'ow ze sklep'ow i magazyn'ow „Centrosojuza”. W osadzie wraz z Gejem pozostalo jeszcze kilku urzednik'ow tej instytucji, oraz sze'sciu kozak'ow, 'sledzacych ruchy czerwonych.

Nadeszla noc… Ja i agronom byli'smy zmuszeni przygotowywa'c sie do boju lub do samob'ojstwa. Znajdowali'smy sie w niewielkiej chacie, tuz nad brzegiem Jagi, wraz z kilku robotnikami, kt'orzy jakkolwiek nienawidzili bolszewik'ow, nie majac jednak koni nie mogli uciec.

Siedzieli'smy w izbie o'swietlonej kopcaca sie 'swieca lojowa i my'sleli'smy o przewrotno'sci losu ludzkiego. Nagle wpadl do izby jeden z robotnik'ow i zdyszanym glosem zawolal:

— Biada! Biada! Czerwoni przyszli… — W tej samej chwili le'sna 'sciezka, poza domem, szybko przemknal jaki's je'zdziec. Krzyknalem na niego, lecz on w milczeniu pojechal dalej. Ko'n byl mi nieznany…

— Lzesz! — odezwal sie kto's z robotnik'ow. — To z pewno'scia jaki's Mongol, a ty juz ze strachu czerwonych zobaczyle's!…

— Nie! to nie byl Mongol — bronil sie wystraszony chlop. — Ko'n byl podkuty. Wyra'znie slyszalem szczekanie zelaza o kamienie. Biada! Biada!

— Ta — ak! — przeciaglym glosem zauwazyl m'oj agronom. — Teraz to chyba i na nas przyszla kreska.

Glupio sie stalo!

Nie moglem oponowa'c, gdyz mial on zupelna sluszno's'c. Sytuacja byla glupia i… przykra.

Na szcze'scie jednak poslyszalem za oknem tupot koni i glos Mongola, wolajacego na mnie po rosyjsku. Byly to konie, przyslane dla nas przez Geja. Nie tracac chwili, okulbaczyli'smy je i wyruszyli'smy w droge. W domu Geja panowal poploch, poniewaz na okolicznych g'orach spostrzezono wielkie ogniska. Nie bylo watpliwo'sci, ze bolszewicy, pewni siebie, nie chcac noca wkracza'c do osady, zatrzymali sie w lesie na popas, aby rano triumfalnie wej's'c do Khathulu.

Zaczeli'smy zegna'c Gej'ow, gdy naraz wszedl poslany na zwiad kozak i doni'osl, ze na g'orach jaki's nieznany oddzial pali wielkie ogniska, a dw'och wywiadowc'ow przybylo juz do Khathylu. Byli'smy obecni przy raporcie tych przybysz'ow. Oznajmili oni, ze oddzial bialych partyzant'ow — chlop'ow z glebi Syberii przedarl sie pod dow'odztwem kilku oficer'ow do Mongolii i dowiedziawszy sie o istnieniu oddzialu pulkownika Kazagrandi, szedl aby sie z nim polaczy'c.

W ten spos'ob niebezpiecze'nstwo, zagrazajace mieszka'ncom Khathylu, na razie zostalo zazegnane, lecz my nie czekali'smy na przybycie oddzialu partyzant'ow i pozegnawszy wszystkich, ruszyli'smy z powrotem do Uliasutaju. Po drodze jednak trzeba bylo zajecha'c do Mure'n-Kure, aby pozostawi'c tam konie nalezace do Geja i wynaja'c wielblady do dalszej drogi.

Zblizywszy sie do brzegu Egin-Golu spotkali'smy trzech kozak'ow, wyslanych do uciekajacych z zawiadomieniem o wypadkach w osadzie.

Zeszli'smy z koni i tak jak poprzednio zaczeli'smy je prowadzi'c przez „rzeke Diabla” za uzdy. Rzeka za's szalala. Podziemne sily burzyly uwieziona pod lodem wode, kt'ora z hukiem i trzaskiem kruszyla swe zimne wiezy i porywajac cale pola lodowe, pedzila z nimi na poludnie.

Straszne, nieoczekiwanie zjawiajace sie szczeliny biegly powierzchnia zamarznietej wody w r'oznych kierunkach. W jedna z nich wpadl kt'ory's z kozak'ow, lecz z nasza pomoca wydostal sie na l'od; przemokly i zmarzniety musial powraca'c do osady. Konie 'slizgaly sie i padaly. Zar'owno ludzie, jak i konie zupelnie wyra'znie odczuwali obecno's'c 'smierci, kt'ora czaila sie tu co chwila w nieoczekiwanych niebezpiecze'nstwach. Przeszli'smy nareszcie przekleta rzeke i szybko posuwali'smy sie naprz'od, coraz bardziej oddalajac sie od wulkanu w literalnym i przeno'snym znaczeniu tego slowa.

P'o'zna noca dopedzili'smy duza grupe uciekinier'ow z Khathylu, kt'orzy zatrzymali sie na nocleg kolo „duguna” chi'nskiego w wielkim namiocie, w kt'orym przy dymiacym piecu zgrupowali sie mezczy'zni, kobiety, dzieci, zdrowi i chorzy. Nie mieli'smy ochoty zostawa'c w tej przykrej i ponurej atmosferze i pojechali'smy dalej. Mr'oz bral coraz tezszy, a wiatr dal coraz silniej i w'scieklej. Cale dwa dni brneli'smy przez glebokie 'sniegi, kilka razy przejezdzajac przez do's'c wysokie g'ory, nareszcie zobaczyli'smy obszerna r'ownine, przecieta wstega nie zamarznietej rzeki Mure'n, z klebiaca sie nad nia para. W poblizu jej brzegu widnialy wysokie chi'nskie dachy 'swiaty'n buddyjskich, palac ksiecia mongolskiego, wielkie murowane „obo”, czerwone slupy, oznaczajace granice klasztoru i szary kwadrat rosyjsko-chi'nskiej dzielnicy. Bylo to Mure'n-Kure, liczace okolo 10 000 mnich'ow i okolo 5 000 ludno'sci cywilnej.

Do „kure” pozostawalo nam juz tylko okolo pieciu kilometr'ow drogi, gdy naraz spoza zakretu g'orskiego wysunelo sie dw'och je'zd'zc'ow, kt'orzy spostrzeglszy nas, natychmiast zawr'ocili konie. Krzykneli'smy na nich, aby podjechali, lecz w odpowiedzi dostali'smy dwa strzaly karabinowe. Nie dowiedzieli'smy sie nigdy, kto byli ci dwaj je'zd'zcy. M'ogl to by'c rekonesans bolszewicki lub po prostu zwyczajni bandyci, usilujacy w ten spos'ob zapobiec ewentualnemu po'scigowi.

Po paru godzinach byli'smy juz w Mure'n-Kure. Zatrzymali'smy sie w domu kolonisty Teternikowa, kt'ory wraz z zona okazal nam w ciagu kilku dni naszego pobytu tyle serca, ze zachowali'smy dla nich na zawsze najlepsze uczucia przyja'zni i wdzieczno'sci. Teternikow wynajal dla nas wielblady i przewodnik'ow; kosztowalo go to niemalo trudu, gdyz z powodu czestych zamieci 'snieznych przy silnych i mro'znych wiatrach, Mongolowie obawiali sie wyrusza'c w daleka podr'oz.

Podczas naszego pobytu w Mure'n-Kure zjechalo tam kilka rodzin, uciekajacych z Khathylu, do kt'orego znowu zaczely sie zbliza'c oddzialy bolszewickie; przybylo takze kilku z tych oficer'ow, kt'orzy uczynili rozlam w oddziale Kazagrandi. Nazajutrz po przyje'zdzie uciekinier'ow zjawili sie urzednicy mongolscy i oznajmili, ze na mocy rozkazu wladz chi'nskich zadaja, aby wszyscy uciekinierzy porzucili teren klasztoru. Zadne uklady nie pomogly i uciekinierzy zmuszeni byli opu'sci'c klasztor i rozbi'c namioty w okolicach Kure. Oficerowie za's postanowili wyjecha'c do klasztoru Wan, co tez uczynili. Lecz po drodze schwytali ich chi'nscy zolnierze i zamordowali. Teternikow, dzieki swoim wplywom i osobistym stosunkom z Mongolami, uchronil nas od konieczno'sci wyjazdu. Otrzymali'smy prawo spedzenia w klasztorze tyle czasu, ile bedzie potrzeba na zorganizowanie naszej podr'ozy do Uliasutaju. Nie moge tu nie wspomnie'c, iz pani Teternikowa, kt'ora okazala nam tyle dobroci i serdecznej przyja'zni, byla c'orka powsta'nca polskiego z r. 1863, zeslanego na Altaj, skad tez pochodzili oboje malzonkowie.

Po kilku dniach spedzonych w milym, go'scinnym domu naszych nowych przyjaci'ol, wyruszyli'smy do Uliasutaju wraz z duza grupa kupc'ow chi'nskich i rosyjskich uciekinier'ow.


VI. Po \sr\od morderc\ow | Zwierzęta, ludzie, bogowie | VIII. Krwawy porachunek