home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



V. Gniazdo 'smierci

Posuwali'smy sie naprz'od pomy'slnie po 50–60 kilometr'ow dziennie. W p'ol drogi pomiedzy Uliasutajem i Khathylem zauwazyli'smy na uboczu niewielki klasztor, samotnie polozony na 'srodku duzej kotliny pomiedzy wysokimi g'orami. Bylo to zwykle „kure”, wybudowane w ksztalcie czworokata, otoczonego wysokim plotem z nieciosanych pal'ow. Ogrodzenie skladalo sie z czterech kwadrat'ow, pomiedzy kt'orymi biegly ulice, prowadzace do 'swiatyni; byl to budynek w stylu chi'nskim, ciemnoczerwony, z polerowanych belek i desek, z fantastycznymi dachami, powyginanymi i wykrzywionymi na ksztalt grzbietu smoka. Za plotami widnialy domki i jurty lam'ow i niskie, male zabudowania gospodarcze.

Po drugiej stronie drogi o 3–5 kilometr'ow od klasztoru na plaszczy'znie czernil sie drugi kwadrat.

Byla to chi'nska faktoria handlowa, tzw. „dugun”, kt'ory zawsze bywa otoczony podw'ojnym mocnym plotem i obronnymi budynkami wewnatrz. „Duguny” ze znaczna liczba dobrze uzbrojonych kupc'ow, subiekt'ow i robotnik'ow, odgrywaja polityczna role: wykonuja wywiad dla rzadu peki'nskiego i w kazdej chwili moga zmieni'c sie w warowny fort. Takimi fortami rzad chi'nski pokryl, jak gdyby siecia, nie tylko Mongolie, lecz Urianchaj, Turkiestan, Afganistan, Beluczistan i Persje.

Pomiedzy „kure” i „dugunem”, blizej drogi, stalo wielkie koczowisko mongolskie. Koni nie bylo w poblizu, co oznaczalo, ze Mongolowie zatrzymali sie tutaj na dlugi popas. 'Swiadczylo tez o tym bydlo, pasace sie w g'orach w znacznej odleglo'sci. Nad kilkoma jurtami powiewaly barwne flagi tr'ojkatne, kt'orymi buddyjscy lekarze oznaczaja miejsca, gdzie sa chorzy; przy niekt'orych namiotach na wysokich dragach byly zatkniete czapki mongolskie na znak, ze wla'sciciele ich nie zyja. Wielkie zgraje czarnych, zdziczalych ps'ow walesajacych sie po stepie 'swiadczyly, ze gdzie's w jakim's wawozie lub pod urwiskiem nad rzeka leza ciala zmarlych.

Zblizyli'smy sie do jurt. Z daleka juz slyszeli'smy ponure warczenie bebna, przera'zliwy glos piszczalki i szalone krzyki, pelne obledu. Stary Mongol wyszedl i obja'snil nas, ze kilka rodzin mongolskich przybylo do „kure”, do slawnego z cudownych lek'ow 'swietego hutuhtu — przeora Dzalchancy, do kt'orego nalezal klasztor z przyleglymi do niego obszarami step'ow i g'or. Mongolowie, chorzy na trad i czarna ospe, przybyli z daleka, lecz na nieszcze'scie nie znale'zli Dzalchancy-hutuhtu, kt'ory sprawujac urzad prezesa rady ministr'ow w Urdze, przebywal od dawna na dworze „Zywego Buddhy”. Wtedy zmuszeni byli zwr'oci'c sie o pomoc do „szaman'ow”, czyli lekarzy-czarownik'ow i wymierali jeden po drugim.

— Wczoraj zostawili'smy na stepie 27 ludzi! — ze smutkiem i rozpacza zako'nczyl starzec swe opowiadanie.

W tej chwili z jurty wyszedl „szaman”. Byl to stary, chudy czlowiek z bielmem na oku i twarza zniszczona przez ospe, ubrany w jakie's brudne, r'oznokolorowe, rozwiewajace sie na wietrze lachmany z czerwonymi i z'oltymi wstazkami, zwieszajacymi sie do pasa. Mial duzy beben i piszczalke z ko'sci.

Szale'nstwo wyzieralo z jego palajacych, szeroko rozwartych, nieruchomych oczu. Nagle zaczal wysoko i szybko podrzuca'c nogi, jako's dziwnie schylajac je w kolanach, jal obraca'c sie w k'olko, dygota'c jak w febrze; wil sie, uderzajac w beben i gwizdzac w piszczalke, krzyczal, szalal, wyprawiajac coraz szybsze i szybsze ruchy, az nareszcie zbladl straszliwie, oczy mu sie nalaly krwia, z ust poczela wycieka'c piana. Padl na 'snieg i rzucal sie i wykrzykiwal nieprzytomnym glosem jakie's dziwne slowa.

W ten spos'ob leczyl swoich pacjent'ow czarownik-szaman, odpedzajac szale'nstwem zlych demon'ow choroby i 'smierci.

Inny znowu dawal chorym do picia brudna, metna wode, kt'ora niegdy's zaczerpnieto z wanny „Zywego Boga”, obmywajacego w niej swoje „boskie cialo, kt'ore wyszlo ze 'swietego kwiatu lotosu”.

– Om! om! — skowyczal i piszczal szaman.

W miedzyczasie, gdy czarownicy w tak niezwykly spos'ob walczyli z epidemia, chorzy byli pozostawieni wlasnemu losowi.

Biedacy lezeli w straszliwej goraczce pod kupami owczych sk'or i kozuch'ow, bredzili w malignie, miotali sie i lkali.

Tymczasem zdrowi Mongolowie, obojetnie gwarzac, jedzac i palac fajki, oczekiwali swojej kolei.

Jaka's kobieta, pokryta czarnymi wyrzutami ospy, karmila piersia dziecko i jeczac, brudnymi paznokciami rozdrapywala swe poranione, wynedzniale cialo. Obok sterczaly nagie, wychudle nogi trupa, przykryte brudnym kozuchem. W innej jurcie zdrowi Mongolowie pili herbate wraz z tredowata kobieta, kt'orej usta, policzki i powieki byly pokryte strasznymi, ohydnymi ranami gnijacymi, kt'ore coraz dalej i glebiej wzeraly sie w jej zbolale cialo. Palce jej i dlonie byly spuchniete i oszpecone tradem. Tredowata swymi straszliwymi rekami nalewala herbate go'sciom i palcami wrzucala s'ol do ich miseczek, zamieniajac sie z nimi fajka.

Wielki Dzengiz-Chanie! Dlaczego ty, kt'ory pojmowale's dusze i nastroje calej Azji i Europy, ty, kt'ory's po'swiecil cale swoje zycie wojnie o slawe Mongolii, nie o'swiecile's 'swiatlem wiedzy swego narodu, tak uczciwego, tak 'swiecie przechowujacego stara moralno's'c, wytrwalego w obyczajach przodk'ow i spokojnego? Czyz twoje ko'sci, lezace po'sr'od ruin Karakorum, nie poruszaja sie ze zgrozy wobec szybkiego wymierania szczepu niegdy's wielkiego, kt'ory zagrazal calej kulturalnej, lecz wystepnej ludzko'sci?

Takie my'sli mnie opadly, gdym przygladal sie temu koczowisku skaza'nc'ow, sluchal jek'ow i lkania umierajacych. Kedy's w poblizu zlowrogo wyl pies i nieustannie rozlegaly sie monotonne huczenie bebna i dzikie okrzyki szamana.

Naprz'od! Nie mialem dostatecznie silnych nerw'ow, aby patrze'c na to pieklo meczarni, nie mogac dopom'oc nieszcze'sliwym.

Szybko oddalili'smy sie od straszliwego miejsca. Zdawalo mi sie, ze kto's mknal za nami, niewidzialny, zly i przejmujacy groza… Duchy chor'ob? Widma niewyslowionych meczarni i rozpaczy? Dusze umarlych ofiar ciemnoty i zacofania? Jaki's niczym nie obja'sniony lek nas ogarnial i dlugo walczyli'smy z tym przygniatajacym uczuciem.

Westchneli'smy z ulga dopiero wtedy, gdy Dzalchancy-Kure, dugun i koczowisko meczennik'ow znikly nam z oczu za niewysokim grzbietem lesistych pag'ork'ow malowniczych.

Wkr'otce zblizyli'smy sie do wielkiego jeziora Tissin-Gol. Na brzegu poludniowym stal dom architektury rosyjskiej. Byla to jedyna stacja telegraficzna pomiedzy Khathylem a Uliasutajem.


IV. Demon Zagastaju | Zwierzęta, ludzie, bogowie | VI. Po \sr\od morderc\ow