I. Mongolia
W sercu Azji lezy tajemniczy, bogaty, olbrzymi kraj — Mongolia.
Od spadk'ow Tia'n-Szana i goracych piask'ow zachodniej Dzungarii do le'snych Sajan'ow i do wielkiego muru chi'nskiego zajmuje ona najwieksza cze's'c Azji Centralnej. Kolebka lud'ow, historii i legend, ojczyzna najwiekszych i najbardziej krwawych zaborc'ow, kt'orzy pozostawili po sobie ruiny swoich grod'ow stolecznych, juz zasypanych piaskami pustyni Gobi, swoje czarodziejskie sygnety i stare koczownicze prawa; pa'nstwo mnich'ow i zlych duch'ow, arena koczujacych plemion — nomad'ow, rzadzonych przez ub'ostwianych potomk'ow chan'ow Dzengiza i Kublaja — to jest Mongolia.
Tajemniczy kraj kultu Ramy, Sakkia-Muni, Dzonkappy i Paspy, wiernie strzezonego przez „Zywego Boga” (Buddhe), wcielonego w jednego z trzech dostojnik'ow lamaickiej hierarchii ko'scielnej, Bogdo-Gegeni w Ta-Kure, czyli Urdze; kraj cudotw'orc'ow lekarzy, prorok'ow, jasnowidzacych, wr'ozbiarzy i czarownik'ow; kraj pod znakiem „swastyki”; kraj, gdzie zyja potezne, dumne my'sli przed wiekami zgaslych wladc'ow Azji i polowy Europy — to jest Mongolia.
Kraj nagich, ponurych g'or, palonych slo'ncem i chlostanych zimnym wiatrem, kraj bezgranicznych step'ow, kraj chorego bydla, gniazdo dzumy, tradu i czarnej ospy; kraj goracych 'zr'odel siarczanych, przej's'c g'orskich dzikich i zamieszkalych przez zlych demon'ow; kraj 'swietych jezior, pelnych olbrzymich ryb, kraj wilk'ow, jeleni, skalnych baran'ow, dzikich koni, zdziczalych ps'ow i drapieznych ptak'ow, szarpiacych i zjadajacych wyrzucane na step ciala zmarlych — to jest Mongolia.
Kraj, gdzie patrzac na biale, rozsypujace sie w proch ko'sci przodk'ow, szybko wymiera rdzenny lud mongolski, kt'ory niegdy's podbil Chiny, Syjam, Indie i Rosje, a kt'orego straszliwy ped rozbil sie o stalowa pier's rycerzy polskich, broniacych w'owczas ja od kary Bozej, caly 'swiat chrze'scija'nski od powodzi azjatyckiej — to jest Mongolia.
W tym kraju dziwnym zrzadzeniem losu, po nieudanej pr'obie przedarcia sie przez Tybet do Oceanu Indyjskiego, musialem zy'c i podr'ozowa'c prawie przez p'ol roku. Sadzone bylo mnie i memu staremu, wypr'obowanemu towarzyszowi podr'ozy i przyg'od bra'c udzial czynny w nader powaznych i niebezpiecznych wypadkach na terenie Mongolii Zewnetrznej, czyli Halhi, w 1921 r. Mialem wiec sposobno's'c pozna'c blisko spokojny, dobry i uczciwy lud mongolski, jego szlachetna, lecz pelna trwogi dusze, jego meczarnie, troski i nadzieje; moglem zrozumie'c caly ogrom przygniatajacego go strachu wobec niezbadanej tajemnicy zycia.
A tajemnic w Mongolii jest tyle!
Rzeki, nagle podczas najostrzejszych mroz'ow z hukiem i loskotem burzace wiezy lodowe; jeziora, wyrzucajace na plaskie brzegi ko'sci ludzkie; niezrozumiale, dzikie glosy w g'orach; zapalajace sie na trzesawiskach bledne ogniki; plonace jeziora, szczyty g'orskie, na kt'orych umiera kazdy 'smialek; cale zwoje wez'ow w glebokich, cieplych dolach; niezamarzajace potoki, skaly, przypominajace skamienialych je'zd'zc'ow, wielblady i wozy. A ponad tym wszystkim nagie, bezbarwne, beznadziejne g'ory, podobne do fald plaszcza diabelskiego, a o zachodzie slo'nca oblane szkarlatem buntu, czy krwia ofiar.
— Patrz tam! — m'owil pewnego razu bardzo stary pastuch, wyciagajac reke w strone przekletego przej'scia g'orskiego, Zagastaju. — To nie sa g'ory! To lezy On w czerwonym plaszczu i oczekuje dnia, w kt'orym ma sie podnie's'c i zacza'c 'smiertelna walke z dobrymi bogami!
Rzeczywi'scie, w tej chwili powstal mi w pamieci obraz mistyczny slynnego malarza Wr'obla. Takiez nagie szczyty g'or, podobne do sfaldowanego, fioletowo-szkarlatnego plaszcza Szatana, kt'orego oblicze zaslonila chmura szara, tchnaca zgroza i martwota.
Straszliwy to kraj Mongolia! Kraj tajemnic i Szatana!
Nic wiec dziwnego, ze kazde pogwalcenie panujacego tu pierwotnego trybu zycia nomad'ow azjatyckich wywoluje przelewy krwi i zgroze, cieszac pelen nienawi'sci i pogardy wzrok Szatana, lezacego na martwych skalach w szarym plaszczu rozpaczy i upokorzenia lub w szkarlatnej opo'nczy buntu, wojny i zemsty.
W drodze powrotnej z Koko-Noru do Mongolii, wypoczawszy w go'scinnym klasztorze Narabanczi, zamieszkali'smy z mym towarzyszem w stolicy zachodniej Halhi — Uliasutaj. Jest to ostatnie miasto na zachodzie Mongolii Zewnetrznej. Ostatnie… z trzech. W Mongolii istnieja tylko trzy miasta: stolica „Zywego Boga” i administracyjne centrum, Urga, czyli Ta-Kure (wielki klasztor), Uliasutaj i Ulankom, niedaleko od jeziora Ubsa. Istnieje jeszcze jedno miasto Kobdo, ale jest ono siedziba zachlannej administracji chi'nskiej w tym kraju, zamieszkalym przez koczujace plemiona, rzadzone przez swych ksiazat bohaterskiego szczepu olet'ow i tylko nominalnie uznajace wplywy Urgi i Pekinu. W Uliasutaju za's i w Ulankomie, opr'ocz nieprawnie rzadzacych sie tu gubernator'ow chi'nskich, istnieja gubernatorzy mongolscy — „saity”, kt'orych wyznacza swoimi dekretami „Zywy B'og” z Urgi na deklaracje Rady ministr'ow.
Przybywszy do tego miasta, od razu pograzyli'smy sie w wir namietnej polityki. Wla'snie powstaly zaburzenia po'sr'od Mongol'ow, doprowadzonych do rozpaczy naciskiem wladz chi'nskich, kt'ore pastwily sie nad nimi, usilujac 'sciagna'c wszystkie podatki i daniny za ubiegle lata autonomii Halhi, wyrwanej z rak Pekinu. Koloni'sci rosyjscy podzielili sie na partie i prowadzili z soba zazarty sp'or; w Mongolii Wschodniej na czele wojsk rosyjsko-mongolskich walczyl z Chi'nczykami buddysta, Niemiec, general rosyjski, baron Ungern von Sternberg, broniacy niepodleglo'sci Mongolii i cesarskich praw „Zywego Boga”; rosyjscy oficerowie-uciekinierzy skupili sie w oddzialy, przygotowujac powstanie przeciwko bolszewikom na Syberii; wladze mongolskie na og'ol bardzo przychylnie patrzyly na te oddzialy, lecz za to urzednicy chi'nscy prze'sladowali i gnebili Rosjan, a z nimi razem i innych cudzoziemc'ow. Rzad sowiecki, zaniepokojony mobilizacja Rosjan-uciekinier'ow, posuwal coraz dalej, glebiej do Mongolii swoje wojska, a gubernatorzy chi'nscy chetnie wchodzili w jakie's tajne umowy z komisarzami bolszewickimi; w Urdze minister „buforowej” rzeczpospolitej, Juryn, sformowal magistrat komunistyczny w dzielnicy rosyjskiej pod przewodnictwem popa-bolszewika; konsulowie rosyjscy byli nieczynni, przewaznie trudniac sie paskarstwem i wyprzedaza wlasno'sci pa'nstwowych; Chi'nczycy wzmacniali zalogi w gl'ownych punktach strategicznych Halhi, posylajac w glab kraju oddzialy karne; zolnierze chi'nscy wpadali do dom'ow os'ob prywatnych, rabowali, zabijali i gwalcili.
Do takiej atmosfery dostali'smy sie od razu po przyje'zdzie.
— Prosze pana — m'owil nieraz m'oj towarzysz — ja juz wole dusi'c partyzant'ow, potyka'c sie z chunchuzami i je's'c mieso zdechlych od dzumy byk'ow, niz slucha'c coraz bardziej trwoznych wie'sci!
Agronom mial racje. Najgorsze bylo to, ze w tym chaosie namietno'sci, plotek, podstepu i intryg czerwone wojska mogly niepostrzezenie zblizy'c sie do Uliasutaju i wzia'c wszystkich do niewoli za zgoda milczaca gubernatora chi'nskiego.
Bardzo chetnie porzuciliby'smy to miasto, lecz nie mieli'smy dokad jecha'c. Na p'olnocy byli nasi wrogowie — bolszewicy, na poludniu juz zdazyli'smy straci'c na zawsze sze'sciu naszych towarzyszy i niemalo wlasnej krwi; na zachodzie, w rejonie Kobdo, srozyli sie nad cudzoziemcami Chi'nczycy; na wschodzie wrzala wojna, o kt'orej, pomimo wszystkich usilowa'n urzednik'ow chi'nskich, dochodzily wiadomo'sci, czesto sprzeczne i falszywe, lecz 'swiadczace o powaznym stanie rzeczy.
Musieli'smy wiec zosta'c w Uliasutaju i mimo woli zy'c jego zyciem. Znalazlem tu dw'och Polak'ow, zolnierzy 5-tej polskiej dywizji syberyjskiej, kt'orzy uciekli z obozu je'nc'ow i przez Urianchaj przedostali sie do Mongolii, dwie rodziny polskie i dwie ameryka'nskie firmy handlowe. Polaczyli'smy sie i zorganizowali wlasny wywiad, bacznie 'sledzac wszystko, co zachodzilo w mie'scie i w Zachodniej Mongolii. Udalo nam sie nawiaza'c stosunki dyplomatyczne z wladzami mongolskimi i chi'nskimi, co bardzo nam dopomoglo do orientowania sie w wypadkach.
Bardzo rozumny i oczytany mongolski „sait”, ksiaze Czultun-Bejli, ogromnie sie ze mna zaprzyja'znil i z jego opowiada'n poznalem og'olne polozenie i jego przyczyny.
— Wielka stala sie niesprawiedliwo's'c panie! — m'owil strwozonym glosem „sait”. — Nasz kraj ginie! Na mocy specjalnych traktat'ow pomiedzy Mongolia, Rosja i Chinami 21 pa'zdziernika 1912 r., 23 pa'zdziernika 1913 r. i 7 czerwca 1915 r. Halha otrzymala niezalezno's'c, a nasz duchowy w'odz „z'oltej wiary”, jego 'swiatobliwo's'c Zywy Buddha, z tytulem Bogdo Dzebtsung-Damba-Hutuhtu-Chan, stal sie cesarzem calej Zewnetrznej Mongolii. Rzad peki'nski dochowywal um'ow, dop'oki Rosja byla potezna i dbala o swa polityke w Azji; lecz juz w poczatku 1915 r., gdy wojna z Niemcami stawala sie niepomy'slna dla Rosji, Chiny zaczely raz wraz odbiera'c wywalczone przez nas prawa. Gdy w Rosji wybuchla rewolucja i nastapily czasy bolszewickie, rzad chi'nski juz sie nie krepowal. Wszystkich „sait'ow” patriot'ow zastapiono ugodowcami i wtedy wprowadzono do naszego kraju wojska chi'nskie, kt'ore zbrojna reka wyciskaly z ludno'sci podatki za ubiegle lata. Ludno's'c Halhi zrabowano do szczetu i wszedzie okolo miast i klasztor'ow wida'c osady biedak'ow, mieszkajacych w norach ziemnych i zyjacych z jalmuzny. Wszystkie nasze majetno'sci narodowe zostaly zarekwirowane: skarbce w Urdze, arsenaly, sklady, klasztory. Wszyscy patrioci jeczeli w wiezieniach chi'nskich lub zostali otruci przez lekarzy chi'nskich przyslanych tu w tym celu. Wyplynely szumowiny niekt'orych zubozalych i zdemoralizowanych pomniejszych rod'ow ksiazecych. Chi'nczycy przekupywali Mongol'ow, dawali im wysokie rangi i ordery, a ci zdrajcy sluzyli im na zgube Halhi! Nie dziw sie wiec, ze zar'owno rzadzaca klasa: „Zywy B'og”, chanowie, ksiazeta i wyzsi lamowie, jako tez i posp'olstwo w r'ownym stopniu nienawidza zaborc'ow chi'nskich i czekaja tylko na chwile wyzwolenia i zemsty. Powstania jednak nie mogli'smy zorganizowa'c. Nie mieli'smy broni, nie mieli'smy wodz'ow, gdyz wszyscy wodzowie albo juz zgineli, albo byli pod 'scislym dozorem i kazda ich pr'oba walki zbrojnej zako'nczylaby sie dla nich w tym samym wiezieniu peki'nskim, w kt'orym przed kilku laty umarlo z glodu osiemdziesieciu naszych najznakomitszych ksiazat, potomk'ow wielkiego Mongola i wysokich lam'ow — najodwazniejszych bojownik'ow za wolno's'c Halhi. Trzeba bylo jakiego's zewnetrznego bod'zca, azeby cala ludno's'c podniosla sie od razu i tu juz sami Chi'nczycy niechcacy dopomogli, gdyz zaaresztowali „Zywego Buddhe” i po raz juz drugi usilowali przekona'c lud, ze Bogdo-Chan jest „ostatnia” forma przeistoczonego Buddhy. Wtedy to rozpoczely sie tajne narady i spiskowanie lamait'ow z „Zywym Buddha” oraz plany wyrwania go z rak chi'nskich i walki o szcze'scie naszego kraju i ludu. Nasi lamowie nawiazali stosunki z potomkiem car'ow buriackich, ksieciem Dzam-Bolonem, a przez niego z generalem rosyjskim, baronem Ungernem, kt'ory mial tytul ksiecia mongolskiego, byl wyznawca naszej wiary i serdecznym przyjacielem i „bratem” „Zywego Buddhy” w Urdze i Dalaj-Lamy w Lhassie tybeta'nskiej. Teraz wla'snie wre walka!
Tak opowiadal mi ksiaze Czultun-Bejle, potomek Dzengiza.
Znacznie p'o'zniej do Urianchaju przyszly wiadomo'sci, ze baron Ungern von Sternberg wszedl do Mongolii z Zabajkala, majac z soba maly oddzial konny, zmobilizowal Mongol'ow i po kilku nieudanych pr'obach 3 lutego 1921 r. wzial szturmem Urge, a tron Dzengiza oddal „Zywemu Buddzie” z tytulem cesarza, Bogdo-Chana. Jednak w polowie marca jeszcze nikt tu nie wiedzial o tych szczeg'olach walki o niepodleglo's'c Halhi, chociaz w marcu baron Ungern zadal szereg klesk wojskom chi'nskim i zupelnie opanowal polozenie w kraju. Chi'nczycy starannie ukrywali prawde i nikogo nie przepuszczali z Urgi na zach'od. Lecz mimo to pogloski nas dochodzily.
Atmosfera z dnia na dzie'n byla coraz ciezsza. Stosunki pomiedzy Chi'nczykami, Mongolami i Rosjanami stawaly sie bardzo naprezone.
Gubernator chi'nski, Wan-Dzao-Dziu'n i dyplomatyczny komisarz, Fu-Sia'n, obaj ludzie bardzo mlodzi, starali sie przypodoba'c swemu rzadowi i prowadzili nieprzejednana polityke wzgledem Mongol'ow i Rosjan, jatrzac ich wzajemnie. Wan-Dzao-Dziuniowi pomagal zastepca dymisjonowanego Czultun-Bejle, nowy sait-ugodowiec, wywolujac nienawi's'c Mongolow.
Oficerowie rosyjscy sformowali potajemnie oddzial, aby sie broni'c w razie wrogich zarzadze'n Chi'nczyk'ow, lecz w oddziale od razu zaczely sie niesnaski i intrygi i nie mialem zadnej watpliwo'sci, ze wobec niebezpiecze'nstwa oddzial ten rozproszy sie niezawodnie.
Obawiajac sie zjawienia wojsk bolszewickich, cudzoziemcy postanowili wysla'c zwiad, aby zbada'c polozenie na zachodzie, czego ja i m'oj agronom podjeli'smy sie chetnie. Ksiaze Czultun dal nam za przewodnika urzedowego dragomana, starego Sojota Cerena, plynnie m'owiacego po rosyjsku. Byla to miejscowa znakomito's'c, znana w calej Mongolii, gdyz slynal jako niezr'ownany je'zdziec. Jeszcze niedawno posylano go z najwazniejszymi i tajnymi listami do Pekinu, i Ceren przebyl konno w ciagu 9 dni 2400 kilometr'ow, oddzielajacych Uliasutaj od stolicy chi'nskiej. Droge te odbyl w nastepujacy spos'ob:
Zabandazowano mu piersi, brzuch i nogi pasmami grubego pl'otna, aby sie nazbyt nie wytrzasl na siodle. Do czapki mial przymocowane trzy pi'ora orle na znak, ze musi „lecie'c jak ptak”, w zanadrzu chowal dokument „dzara” na otrzymanie koni pocztowych na pierwsze swe zadanie; majac z soba zapasowego konia i dw'och przewodnik'ow pocztowych — „ulaczen'ow”, mknal co ko'n wyskoczy do pierwszej stacji pocztowej — „urtonu”.
Jeden z „ulaczen'ow”, pedzac naprz'od, przygotowywal zmiane koni i gdy Ceren podjezdzal, zdejmowano go razem z siodlem i przenoszono na 'swiezego konia, po czym Ceren z nowymi „ulaczenami” ruszal dalej. Na kazdym trzecim „urtonie”, nie schodzac z siodla, wypijal miseczke goracej herbaty z sola i znowu mknal. Po 18–20 godzinach takiej jazdy szalonej zatrzymywal sie na nocleg w jurcie urto'nskiej, gdzie zjadal cala szynke barania, wypijal moc herbaty i spal jak zabity do 'switu. Tak przez 9 dni mknal chudy Ceren bez wytchnienia!
Z nim to wla'snie wyruszyli'smy w mro'zny, zimowy poranek na zach'od, w strone Kobdo, skad nadeszly trwozne wie'sci, ze „czerwoni” wkroczyli do Ulankomu i ze Chi'nczycy zaczeli im wydawa'c cudzoziemc'ow.
Po kilku godzinach przejechali'smy po lodzie rzeke Zaphyn, kt'ora corocznie zabiera duzo ofiar, gdyz dno jej stanowia bezdenne i ruchome piaski. Za rzeka wjechali'smy w waska doline w'sr'od g'or i niewielkich las'ow modrzewiowych.